Koniuchy 1944 - zapomniana zbrodnia
W razie jakby Was ominęło (albo polskie media ''zapomniały''), to minęła 80. rocznica wymordowania wsi Koniuchy na Nowogródczyźnie na Kresach. Mord był dziełem połączonych sowieckich i żydowskich oddziałów partyzanckich, które dokonywały grabieży wśrod polskiej ludności wsi.
Sowieckie i żydowskie oddziały powstawały od 1941 r. z żołnierzy rozbitych jednostek Armii Czerwonej, uciekinierów z niewoli i gett, oraz spadochroniarzy przerzucanych przez front. Na terenie Nowogródczyzny częściej niż walką z Niemcami zajmowały się grabieżami w tzw. ''bombioszkach''. Sowieckie bandy rabowały żywność, bydło, narzędzia, pościel, ubrania (w tym kobiece i dziecięce). Kradli nawet gwoździe i zapałki. Kto stawiał opór, był mordowany na miejscu. Częste były przypadki gwałtów. Poza tymi ''bohaterskimi akcjami'', partyzanci sowieccy zajmowali się też pędzeniem bimbru (i to tak, że musiał innterweniować komitet centralny partii) i plagą chorób wenerycznych. Jedna z kobiet z ooddziału partyzanckiego przyznała się, że przespała się ze 130 partyzantami i zaraziła 14 z nich.
Ponieważ Polakom nie uśmiechało się bycie bitym i grabionym na każdym kroku, sformowali we wsi Koniuchy (i okolicznych) samoobronę, która odstraszała bandy. Do czasu pomagało. 29 stycznia 1944 roku 150 partyzantów sowieckich i żydowskich napadło i spaliło wieś. Zamordowano co najmniej 38 Polaków, najmłodsza ofiara miała 2 lata. Sowieci zaplanowali tę akcję chcąc zastraszyć inne miejscowości, by nie próbowały formować samoobrony i grzecznie oddały broń, oraz dobytek.
Po II wojnie żydowscy partyzanci przechwalali się, jakoby we wsi zniszczyli silny niemiecki garnizon w bunkrach i z armatami, że wyrywali im z rąk karabiny i bili ich gołymi rękami na śmierć. Bić to może i bili - ale nie Niemców, tylko polskie kobiety i dzieci. Po wystrzelaniu kilkudziesięciu osób rozgrabili co się dało z resztek wsi, popastwili się nad ciałami, po czym odjechali świętować. Żaden nie poniósł nigdy kary za tę zbrodnię. Wielu z nich do dziś jest uważanych za bohaterów w USA i Izraelu.
To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
Po II wojnie żydowscy partyzanci przechwalali się, jakoby we wsi zniszczyli silny niemiecki garnizon w bunkrach i z armatami, że wyrywali im z rąk karabiny i bili ich gołymi rękami na śmierć. Bić to może i bili - ale nie Niemców, tylko polskie kobiety i dzieci. Po wystrzelaniu kilkudziesięciu osób rozgrabili co się dało z resztek wsi, popastwili się nad ciałami, po czym odjechali świętować. Żaden nie poniósł nigdy kary za tę zbrodnię. Wielu z nich do dziś jest uważanych za bohaterów w USA i Izraelu.
To tyle, pozdrawiam, II wojna światowa w kolorze.
August Agbola O'Browne - rzekomy powstaniec warszawski
Na pewno wielu z Was słyszało o Auguście Agboli O'Browne - jedynym czarnym powstańcu warszawskim. Pochodził z Nigerii, przed wojną zamieszkał w Warszawie, gdzie był muzykiem jazzowym. W 1939 roku miał bronić Warszawy, a w czasie okupacji jako żołnierz AK miał szmuglować broń i ukrywać Żydów. W czasie Powstania Warszawskiego w 1944 r. - walczyć z Niemcami jako ''Ali'' na Śródmieściu w batalionie ''Iwo''. Po kapitulacji Powstania miał się ukrywać w Warszawie do wejścia Armii Czerwonej.
Problem w tym, że cała ta historia to... bzdura.
Problem w tym, że cała ta historia to... bzdura.
Nie ma ani jednego zdjęcia potwierdzającego służbę ''Alego''. Wszystkie jego zdjęcia w mundurze - jak to powyżej - pochodzą z powojennego komunistycznego filmu ''Żołnierz zwycięstwa'' z 1953 r., gdzie O'Browne grał komunistycznego ochotnika w Hiszpanii.
Nie ma żadnych źródeł potwierdzających jego służbę w 1939 roku, czy udział w konspiracji. Zresztą mało prawdopodobne, by Murzyn został włączony w robotę konspiracyjną wobec rasistowskiej polityki Niemców. Podobnie jest z Powstaniem. Żaden z jego domniemanych kolegów z oddziału nigdy nie potwierdził, by faktycznie służył z nim w oddziale. Żadna powstańcza gazeta o nim nie wspomina, choć czarny powstaniec na pewno budziłby zainteresowanie. W żadnej monografii jego jednostki jego nazwisko nie pada. Istnieje tylko jedna relacja powstańca Jana Radeckiego ''Czarnego'', który mówił, że raz widział przypadkiem czarnego w Warszawie niedaleko punktu, gdzie była woda.
Nie ma żadnych źródeł potwierdzających jego służbę w 1939 roku, czy udział w konspiracji. Zresztą mało prawdopodobne, by Murzyn został włączony w robotę konspiracyjną wobec rasistowskiej polityki Niemców. Podobnie jest z Powstaniem. Żaden z jego domniemanych kolegów z oddziału nigdy nie potwierdził, by faktycznie służył z nim w oddziale. Żadna powstańcza gazeta o nim nie wspomina, choć czarny powstaniec na pewno budziłby zainteresowanie. W żadnej monografii jego jednostki jego nazwisko nie pada. Istnieje tylko jedna relacja powstańca Jana Radeckiego ''Czarnego'', który mówił, że raz widział przypadkiem czarnego w Warszawie niedaleko punktu, gdzie była woda.
Wszystkie informacje pochodzą od niego samego, a konkretnie jego ankiety personalnej, którą po wojnie złożył, by uzyskać świadczenia kombatanckie. W 1958 r. O'Browne wyemigrował do Anglii. Tam również złożył wniosek o zasiłek, tylko - jak widać powyżej - tym razem twierdził, że nie był w AK i nie walczył w Powstaniu - a był rzekomo więźniem Treblinki przez cztery lata. Uwięziony tam na 1,5 roku, nim Niemcy wybudowali ten obóz. Potem był rzekomo więźniem nieistniejącego obozu w Radomsku i wyszedł z niego 3 miesiące po tym, jak miasto zajęła Armia Czerwona. Ani chybi więzień Azkabanu.
Ciekawostka na koniec. Przed wojną O'Browne był bohaterem skandalu obyczajowego. W 1927 r. ożenił się z Polką, Zofią Pykówną, z którą miał dwóch synów. Niedługo po ich narodzinach O'Browne porzucił żonę i dzieci bez środków do życia. Kobieta wysyłała listy do gazet, by odnaleźć męża. Nigdy nie wyjaśnił, czemu tak zrobił. W 1939 roku się rozwiedli i nigdy się więcej nie spotkali. Warto też dodać, że O'Browne poza byciem muzykiem jazzowym, był także fordanserem - płatnym partnerem do tańca, takim trochę lepszym żigolo.
Pozdrawiam cieplutko. :^)
Pozdrawiam cieplutko. :^)
Niemiecka inwazja na Kanadę
Wiedza
1 r
13
18 lutego 1942 roku mieszkańcy miasteczka Selkirk na północny wschód od Winnipeg w Kanadzie zaobserwowali na niebie niemieckie samoloty, które zrzuciły kilka bomb. Była to jednak tylko zapowiedź tego co wydarzyło się kolejnego dnia.
O godzinie 5:30 w Winnipeg pojawiły się pierwsze patrole Wehrmachtu, które zauważyli uważni obserwatorzy. O 6:30 natomiast zawyły syreny alarmowe. Broniące Winnipeg jednostki armii kanadyjskiej w sile 3500 ludzi, zebrane w Fort Osborn, zostały zbombardowane. Kanadyjskie oddziały paramilitarne i weterani pierwszej wojny próbowali więc bronić miasta na własną rękę, bez ciężkiego sprzętu. Ostatni o godzinie 9:30 poddał się ratusz. Władze miejskie zostały aresztowane, a nad miastem wywieszona została wielka flaga ze swastyką. Samo miasto przemianowano na "Himmlerstadt", a główną ulicę na "Hitlerstraße".
O godzinie 5:30 w Winnipeg pojawiły się pierwsze patrole Wehrmachtu, które zauważyli uważni obserwatorzy. O 6:30 natomiast zawyły syreny alarmowe. Broniące Winnipeg jednostki armii kanadyjskiej w sile 3500 ludzi, zebrane w Fort Osborn, zostały zbombardowane. Kanadyjskie oddziały paramilitarne i weterani pierwszej wojny próbowali więc bronić miasta na własną rękę, bez ciężkiego sprzętu. Ostatni o godzinie 9:30 poddał się ratusz. Władze miejskie zostały aresztowane, a nad miastem wywieszona została wielka flaga ze swastyką. Samo miasto przemianowano na "Himmlerstadt", a główną ulicę na "Hitlerstraße".
Z bibliotek, szkół wyrzucano książki, które następnie Niemcy palili na ulicach miasta. Grabili restauracje, sklepy, drzwi kościołów zabijali deskami, księży wywozili w nieznanym kierunku. Dyrektorzy szkół zostali aresztowani, pojawili się nowi, niemieccy nauczyciele uczący o wyższości Rzeszy, a w radio można było usłyszeć tylko nazistowską propagandę. Niemieccy żołnierze zatrzymywali autobusy i rewidowali pasażerów. Na ulicach pojawiły się afisze okupacyjne z rozporządzeniami niemieckiego komendanta miasta, pułkownika Ericha von Neurenberga, nakazujące m.in. przyjmowanie niemieckich żołnierzy na kwatery mieszkańców, wydawanie kontyngentów przez rolników i wprowadzenie godziny policyjnej. Niemcy niemal natychmiast wprowadzili nowe banknoty, którymi płacili w sklepach. Nawet lokalny dziennik ''Winnipeg Tribune'' przemianowano na ''Das Winnipeger Lügenblatt''.
Niektórzy, co bardziej spostrzegawczy mieszkańcy zauważali, że coś nie gra - a to ''wysadzone'' mosty nadal stały, a to ostrzał artyleryjski omijał zabudowania, a to palone na ulicach książki okazywały się być starymi i zniszczonymi egzemplarzami, a sami ''Niemcy'' krzyczeli z dziwnie angielskim akcentem. Co więcej, na odwrotach ''niemieckich'' banknotów znajdowały się... hasła o obligacjach wojennych.
Cała ''okupacja'' zakończyła się o 17:30 paradą ''Niemców'', po której szli także cywilni przedstawiciele miasta i kanadyjscy żołnierze, idący z hasłami "To nie powinno się zdarzyć tutaj!" i "Kupuj obligacje dla zwycięstwa!". Cała akcja, nazwana ''If Day'' (''Dzień jeśli'', ''Jeśli pewnego dnia'') była maskaradą, zorganizowaną przez organizację Greater Winnipeg Victory Loan, zajmującą się sprzedażą obligacji wojennych. W ten pomysłowy sposób chciano zachęcić obywateli do kupna obligacji (i wsparcia budżetu państwa), nakłonić młodych Kanadyjczyków do wstępowania do armii i przybliżyć nieco sytuację państw okupowanych przez Niemców. Dla Kanady i USA bowiem wojna w Europie była w dalszym ciągu czymś bardzo abstrakcyjnym i egzotycznym.
W rolę ''Niemców'' wcielili się kanadyjscy żołnierze, a mundury wypożyczono z Hollywood. Niektórych ucharakteryzowano odpowiednio, dodając im ''blizny'' po stoczonych dotychczas walkach, by wyglądali bardziej przerażająco. W mieście zarządzono zaciemnienie i przygotowano zaplanowaną przerwę w dostawie prądu, która miała być efektem niemieckiego nalotu. Książki, które palono na ulicach, były starannie wyselekcjonowanymi, zniszczonymi egzemplarzami. Jedynymi ''ofiarami'' okupacji była kobieta, która po ciemku przycięła sobie palec szufladą i żołnierz, który poślizgnął się na bruku i skręcił kostkę. Koszt całej imprezy wyniósł 3000 dolarów kanadyjskich. Co ciekawe, do grasujących po mieście ''Niemców'' podbiegali cywilni mieszkańcy miasta i mówili, że chętnie wskażą, gdzie chowają się Żydzi.
Akcja okazała się być świetnym sukcesem propagandowym. W przypadku rekrutów sukcesu nie było - po akcji do kanadyjskiej armii zaciągnęło się zaledwie 23 ludzi. Jednak sukces finansowy był nie do przecenienia - w wyniku ''If Day'' zebrano 3,2 miliona dolarów w Winnipeg i 60 milionów dolarów w ogóle (zamiast zakładanych 45 milionów).
Jeśli się podobało, to zapraszam do plusowania innych ciekawostek i już sobie idę.
Jeśli się podobało, to zapraszam do plusowania innych ciekawostek i już sobie idę.
Piwo Spitfire
1 r
8
Cześć wszystkim! Niektórzy być może kojarzą mnie z mojej strony "II wojna światowa w kolorze". Uznałem, że czas dodać coś od siebie do tej społeczności.
Ponieważ zbliża się majówka, to mała ciekawostka trochę w temacie, czyli... piwa. Jeśli się spodoba, chętnie będę się dzielił kolejnymi ciekawostkami z II wojny.
Brytyjczycy znani są z zamiłowania do piwa i tak było też podczas II WŚ. Gdy Alianci latem 1944 roku wylądowali we Francji, brytyjskim żołnierzom doskwierał brak złocistego trunku w upalnym lecie. Ale jak dostarczyć piwo do Francji, by nie było zleżałe i ciepłe?
Ponieważ zbliża się majówka, to mała ciekawostka trochę w temacie, czyli... piwa. Jeśli się spodoba, chętnie będę się dzielił kolejnymi ciekawostkami z II wojny.
Brytyjczycy znani są z zamiłowania do piwa i tak było też podczas II WŚ. Gdy Alianci latem 1944 roku wylądowali we Francji, brytyjskim żołnierzom doskwierał brak złocistego trunku w upalnym lecie. Ale jak dostarczyć piwo do Francji, by nie było zleżałe i ciepłe?
Sprytni brytyjscy piloci znaleźli sposób, by na froncie wypić kilka pint. W myśliwcach Supermarine Spitfire Mk. IX i Mk. XVI pojawiły się pylony podskrzydłowe do przenoszenia bomb i zbiorników paliwowych. Zmodyfikowano pewną ilość drewnianych beczek piwa (wyczyszczone metalowe zbiorniki na paliwo dalej pozostawiały metaliczny posmak, co gorsza, zmieszany z benzyną), by można było zamontować je pod skrzydłami. Wypełniano je piwem i voila! Spitfire piwny gotowy. Tak zmodyfikowane samoloty nazywano Mod. XXX - teoretycznie odbywające loty testowe i łącznościowe, ale w praktyce szmuglujące alkohol do Francji.
Przed startem na lotniskach w Anglii podczepiano beczki, a 30 minut później Spitfire'y lądowały we Francji. Piwo było nie tylko świeże, ale i schłodzone podczas lotu na wysokości. Pod jednym skrzydłem podczepiano piwo "bitter", a pod drugim "mild". Jednak biada lotnikowi, który zgubił, lub rozbił beczkę. Pilot takiego samolotu miał przechlapane, aż nie dostarczył nowej porcji trunku. Jeden z piwnych transportów lądował nawet pod ostrzałem niemieckich snajperów.
Pomysł bardzo się spodobał żołnierzom, ale nie przetrwał za długo, bowiem lotnicy RAF naruszali... brytyjskie przepisy podatkowe dotyczące przewozu alkoholu przez granicę. Dla dobra Brytyjczyków i Amerykanów, rządy ich państw zadbały, by potrzeby alkoholowe alianckich żołnierzy pokrywały m.in. browary we Francji, Belgii i Holandii, a z USA zapewniono dostawy piwa bez podatku i o długim terminie przydatności do spożycia w statkach-chłodniach. Cheers!😉
Mam nadzieję, że się spodobało i będziecie chcieli coś jeszcze poczytać.
Pozdrawiam & wypierdalam
WojnawKolorze
Mam nadzieję, że się spodobało i będziecie chcieli coś jeszcze poczytać.
Pozdrawiam & wypierdalam
WojnawKolorze