Ćpuny do wora...
Wiedza
1 r
27
Tytułem wstępu:
Zauważyłem, że ogólnie na dzidce tematy związane z dragami budzą skrajne emocje, komentarze często zaczynają się od tytułu tego posta, a inne z kolei zawierają informacje błędne bądź pytania. A zatem piszę ten przydługi post (oparty na dzienniku znajomego z zamierzchłych czasów) by pokazać, jak to wygląda naprawdę, a nie w kampaniach czy opowieściach przećpanych. Będę pisał w pierwszej osobie, bo uważam, że taka forma jest przystępniejsza. Jak kogoś interesuje - proszę bardzo. Nie, nie zachęcam do brania niczego, raczej opisuję, żeby nikt nie musiał próbować, a jeśli już się zdecyduje - zrobi to bardziej świadomie.
Była godzina 20:30, kiedy przystąpiłem do spożycia 50g świeżych grzybów. W ostatnich latach życie dało mi w dupę, a siedzenie z butelką przed telewizorem spędzało mnie w jeszcze większą depresję, co negatywnie odbijało się na mojej rodzinie i relacjach z dzieckiem. Co mam zatem do stracenia? Jak zwariuję i mnie zamkną, to rodzina pewnie odetchnie...
Ok 21.10 czuję, że nie skończy się na placebo. Odchodzę od telewizora, zabieram coś do picia i idę do sypialni. Zasłaniam okna, korki w uszy i przywodzę na myśl swoją intencję: Chcę na nowo odnaleźć siebie, pozbyć się tego, co negatywnie na mnie działa, odnaleźć radość z życia.
Zamykam oczy. Po kilku minutach zaczynam widzieć grzybopodobne kształty, które czasem rozbłyskują na niebiesko i fioletowo, przeplatające się z twarzami. Nerwowość ustępuje miejsca spokojowi, czuję, że oddałem się w ręce siły, która chce mi pomóc, a nie zaszkodzić. Skąd to wiem? Nie mam pojęcia, ale wiem. Skupiam się na swoich uczuciach i zdaje sobie sprawę, że... Znikneły. A raczej ja je zabiłem w mechanizmie obronnym. "Mam rodzinę, muszę być twardy, nie ma miejsca na słabość". A najlepiej zamaskować słabość zabijając to, co czujemy. I tym samym siebie. Czy ja jeszcze zyję? Czy jest nadzieja na odzyskanie siebie?!
Nagle widzę bliżej nie określoną kapsułę, która otwiera się (wiem, że dzięki grzybom, do których zwróciłem się w desperacji o pomoc). Nagle, widząc występujący się z niej proch, zdaję sobie sprawę, że to moje "ja" - zniszczone, wypalone na popioł. Zaczyna ogarniać mnie smutek i niepokój, gdy ta sama siła zaczyna wypełniać ją czymś plastycznym, podobnym do gliny. Gdy kapsuła jest pełna, zostaje szczelnie zamknięta. Wiem, że dostałem drugą szansę, ale ukształtowanie tego, co w środku we właściwy sposób będzie wymagało dużo przemyślanej pracy.
Następnie moim oczom ukazuje się słup z zawieszoną czaszką kozła. Wiem, że jest to coś złego, co we mnie tkwi. Nagle zostaje ona oderwana i znika, słup wygląda bez niczego "łyso". Czym to coś zastapię? To będzie zależało ode mnie... Rozmyślam jeszcze o wielu innych rzeczach, czuję, że dalej kocham przyrodę, lasy i góry, że jest we mnie dobro... I życie. Do moich uszu dociera kilka nagłych trzasków, jakby igła przeskoczyła na płycie na właściwy tor. Jestem zrelaksowany, ale czuję, że doświadczenie zbliża się do końca...
W następnych dniach jestem dużo spokojniejszy, zabawa z dzieckiem sprawia mi pewną przyjemność, nie wpadam z byle powodu w gniew. Czuję odrazę do alkoholu, którego nadużywałem. Czy tak zostanie? Czas pokaże. Ale wiem jedno: Odzyskałem siebie i muszę zrobić, co w mojej mocy, żeby tego znowu nie stracić. Wiem, że to nie moje ostatnie spotkanie z magicznymi kapeluszami, ale początek wygląda bardzo obiecująco...
I to by było na tyle, pierwszy wpis w dzienniku (jest jeszcze inny, bardziej hardcore'owy), ale czy kogoś to w ogóle zaciekawi - nie wiem.
Zauważyłem, że ogólnie na dzidce tematy związane z dragami budzą skrajne emocje, komentarze często zaczynają się od tytułu tego posta, a inne z kolei zawierają informacje błędne bądź pytania. A zatem piszę ten przydługi post (oparty na dzienniku znajomego z zamierzchłych czasów) by pokazać, jak to wygląda naprawdę, a nie w kampaniach czy opowieściach przećpanych. Będę pisał w pierwszej osobie, bo uważam, że taka forma jest przystępniejsza. Jak kogoś interesuje - proszę bardzo. Nie, nie zachęcam do brania niczego, raczej opisuję, żeby nikt nie musiał próbować, a jeśli już się zdecyduje - zrobi to bardziej świadomie.
Była godzina 20:30, kiedy przystąpiłem do spożycia 50g świeżych grzybów. W ostatnich latach życie dało mi w dupę, a siedzenie z butelką przed telewizorem spędzało mnie w jeszcze większą depresję, co negatywnie odbijało się na mojej rodzinie i relacjach z dzieckiem. Co mam zatem do stracenia? Jak zwariuję i mnie zamkną, to rodzina pewnie odetchnie...
Ok 21.10 czuję, że nie skończy się na placebo. Odchodzę od telewizora, zabieram coś do picia i idę do sypialni. Zasłaniam okna, korki w uszy i przywodzę na myśl swoją intencję: Chcę na nowo odnaleźć siebie, pozbyć się tego, co negatywnie na mnie działa, odnaleźć radość z życia.
Zamykam oczy. Po kilku minutach zaczynam widzieć grzybopodobne kształty, które czasem rozbłyskują na niebiesko i fioletowo, przeplatające się z twarzami. Nerwowość ustępuje miejsca spokojowi, czuję, że oddałem się w ręce siły, która chce mi pomóc, a nie zaszkodzić. Skąd to wiem? Nie mam pojęcia, ale wiem. Skupiam się na swoich uczuciach i zdaje sobie sprawę, że... Znikneły. A raczej ja je zabiłem w mechanizmie obronnym. "Mam rodzinę, muszę być twardy, nie ma miejsca na słabość". A najlepiej zamaskować słabość zabijając to, co czujemy. I tym samym siebie. Czy ja jeszcze zyję? Czy jest nadzieja na odzyskanie siebie?!
Nagle widzę bliżej nie określoną kapsułę, która otwiera się (wiem, że dzięki grzybom, do których zwróciłem się w desperacji o pomoc). Nagle, widząc występujący się z niej proch, zdaję sobie sprawę, że to moje "ja" - zniszczone, wypalone na popioł. Zaczyna ogarniać mnie smutek i niepokój, gdy ta sama siła zaczyna wypełniać ją czymś plastycznym, podobnym do gliny. Gdy kapsuła jest pełna, zostaje szczelnie zamknięta. Wiem, że dostałem drugą szansę, ale ukształtowanie tego, co w środku we właściwy sposób będzie wymagało dużo przemyślanej pracy.
Następnie moim oczom ukazuje się słup z zawieszoną czaszką kozła. Wiem, że jest to coś złego, co we mnie tkwi. Nagle zostaje ona oderwana i znika, słup wygląda bez niczego "łyso". Czym to coś zastapię? To będzie zależało ode mnie... Rozmyślam jeszcze o wielu innych rzeczach, czuję, że dalej kocham przyrodę, lasy i góry, że jest we mnie dobro... I życie. Do moich uszu dociera kilka nagłych trzasków, jakby igła przeskoczyła na płycie na właściwy tor. Jestem zrelaksowany, ale czuję, że doświadczenie zbliża się do końca...
W następnych dniach jestem dużo spokojniejszy, zabawa z dzieckiem sprawia mi pewną przyjemność, nie wpadam z byle powodu w gniew. Czuję odrazę do alkoholu, którego nadużywałem. Czy tak zostanie? Czas pokaże. Ale wiem jedno: Odzyskałem siebie i muszę zrobić, co w mojej mocy, żeby tego znowu nie stracić. Wiem, że to nie moje ostatnie spotkanie z magicznymi kapeluszami, ale początek wygląda bardzo obiecująco...
I to by było na tyle, pierwszy wpis w dzienniku (jest jeszcze inny, bardziej hardcore'owy), ale czy kogoś to w ogóle zaciekawi - nie wiem.