Mutual assured destruction - część pierwsza

100
Broń nuklearna, która w ostatnich kilkudziesięciu latach zapewniła nam brak globalnych konflików przeszła długą i zawiłą drogę rozwoju. Wzrost siły i ilości ładunków połączony z niezwykle sprawnymi i niezawodnymi metodami dostarczania ich do celu sprawił, że światowe mocarstwa zmuszone są utrzymać globalny pokój - patrząc nawzajem w lufę naładowanego pisteletu. W tej dzidce chciałbym przybliżyć historię oraz rozwój logistyki i koncepcyjnego, strategicznego podejścia do broni nuklearnej, które stoją u podstaw współczesnej doktryny wzajemnego zniszczenia.
Mutual assured destruction - część pierwsza
WZAJEMNE ZNISZCZENIE


Pierwsze bomby atomowe, mimo dużej siły rażenia były dość niepraktyczną bronią. Strategiczne bombowce budowane w latach 40-stych miały szereg wad, które czyniły je łatwym celem dla przeciwnika. Jedynie najcięższe i najwolniejsze samoloty miały dość ładowności i zasięgu by dostarczyć pojedynczą bombę do celu. Tylko wróg kompletnie wymęczony i przyzwyczajony do dominacji powietrznej przeciwnika był podatnym na nie celem. Mimo to, obserwując rozwój bombowców oraz potencjał kierowanych pocisków balistycznych, USA i ZSRR przewidywały, że już w połowie lat 50-tych obie strony będą w stanie rozpocząć dewastujący nuklearny atak bezpośrednio na terytorium przeciwnika. Obawiała się tego szczególnie część amerykańskich analityków, uważając, że już w roku 1954 ZSRR może osiągnąć znaczną militarną przewagę i będzie zdolne do inwazji zarówno w Europie, jak i do wyłączenia strategicznych sił bezpośrednio na kontynencie amerykańskim. Jeszcze przed detonacją pierwszej radzieckiej bomby atomowej Amerykanie zrozumieli, że aby wyjść na pozycję zdecydowanego światowego lidera, muszą zmusić ZSRR do polityki izolacjonizmu. Wpływy komunistów w Europie i Azji stawały się coraz bardziej znaczące, głównym celem stało się więc powstrzymanie dalszej radzieckiej ekspansji, prowadzące w końcu do wojny w Korei, która utorowała drogę amerykańskiej doktrynie strategicznego odstraszania.
Mutual assured destruction - część pierwsza
Koncept "Mutual assured destruction" nie był niczym nowym - już od prawie wieku teoretyzowano istnienie w przyszłości broni tak potężnych, że wojna byłaby niemożliwa - prowadziłaby bowiem do śmierci wszystkich ludzi na świecie. O ile przez lata pozostawało to w sferze fikcji i teoretycznych rozważań, tak z odkryciem pierwszych bojowych środków chemicznych doktryna ta zaczęła stawać się coraz bardziej realna, choć wciąż wydawała się odległa. Druga wojna światowa była niezwykle ważnym okresem rozwoju tej koncepcji, nawet jeśli niewielu zdawało sobie wówczas z tego sprawę. Pomimo tego, że każda strona tamtego konfliktu posiadała znaczące zapasy broni chemicznej, nikt nie zdecydował się na jej użycie. Nawet chylące się ku upadkowi Nazistowskie Niemcy czy Japonia obawiały się horroru bombardowań środkami chemicznymi; nieuniknionej odpowiedzi, wycelowanej nie tylko w wojsko ale też w ludność cywilną. Potencjał tej broni był ( i nadal jest) równie znaczący co broni nuklearnej - zmasowany atak bronią chemiczną na Londyn czy Berlin pod koniec wojny mógłby być nawet bardziej druzgocący od bomb zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki. Między Aliantami a państwami Osi istniała więc forma doktryny wzajemnego zniszczenia, która z sukcesem przetrwała najbardziej krwawy konflikt w historii.
Mutual assured destruction - część pierwsza
Planiści analizujący świeżą wojnę w Korei, obawiali się, że następny konflikt może wydarzyć się bezpośrednio między mocarstwami atomowymi. Praktycznie całe lata 50-te spędzono na analizie danych i próbie przewidzenia konfliktu nuklearnego, a wyciągniete z tego wnioski pokazywały absurd sytuacji w jakiej znalazł się świat. Amerykańska doktryna strategicznego odstraszania i zmasowanej odpowiedzi utrzymywała, że jedynym wyjściem, by Pearl Harbor się nie powtórzyło jest druzgocąca militarna przewaga, która sama w sobie wybije rywalowi z głowy jakikolwiek pomysł ataku. Posiadanie takich sił czyniło jednak niezwykle atrakcyjnym uderzenie wyprzedzające, przez co niewielki nawet konflikt mógł łatwo eskalować do totalnej wojny nuklearnej. Z drugiej jednak strony, wstrzymywanie się z odpowiedzią zachęcało zmasowany nuklearny atak, który mógł zniszczyć lotniska, centra dowodzenia i bazy wojskowe, czyniąc nierealną jakąkolwiek możliwość kontruderzenia. Wyciągnięcie właściwych wniosków i analiza ryzyka w takiej sytuacji była niesamowicie trudna. Powstanie pierwszych, wielomegatonowych bomb termojądrowych uzmysłowiło wszystkim, że teoria nuklearnego armageddonu staje się coraz bardziej realna - w ciągu najbliższych lat obie strony bez wątpienia będą posiadały wystarczająco potężne arsenały nuklearne, by bez problemu zniszczyć się nawzajem. W tym momencie zaczęto powoli zdawać sobie sprawę z czegoś zupełnie nieintuicyjnego - posiadanie potężnych arsenałów, których użycie jest nieuchronne, jest wręcz pożądane; oddala bowiem wizję nuklearnej zagłady. Żadna ze stron nie weźmie przecież udziału w wojnie, w której nie ma zwycięzców. "The only winning move is not to play".
Mutual assured destruction - część pierwsza
W czasie kształtowania się wielu tych założeń dużym ograniczeniem pozostawały jednak metody dostarczania bomb do celu i gwarancja nieuchronności odpowiedzi. USA w latach 50-tych uważało, że potężna, ofensywna flota lotnicza musi być podstawą sił odstraszania, skupiając się na rozbudowie Strategic Air Command (SAC), mimo cięć budżetowych. Siłę lotnictwa rozumiano w bardzo prosty sposób - jeszcze przez lata będzie jedynym sensownym środkiem dostarczania głowic do celu i należy się na nim skupić, rozwijając bombowce strategiczne i budując bazy lotnicze poza USA. Podobne wnioski wyciągano po stronie radzieckiej, rozwijając strategiczną flotę bombowców Tu-95. O ile dowódcy byli już zdecydowani co do metody i taktyki natychmiastowej odpowiedzi, tak nie do końca wiadomo było jak zapewnić jej trwałość - niszczący lotniska atak z zaskoczenia mógłby przecież pozostawić Stany bez możliwości ataku. Mimo coraz pewniejszych doniesień CIA o pracach nad pierwszym pociskiem międzykontynentalnym (ICBM) w ZSRR, brak zdecydowania i wewnętrzne konflikty między frakcjami wojska USA opóźniały rozwój amerykańskich pocisków balistycznych. Szczególne przerażenie wywołało więc wystrzelenie na orbitę Sputnika 1 w 1957 roku - pokazywało bowiem potencjał balistyczny jakim ZSRR już dysponowało, gdzie zmasowany atak z zaskoczenia przy użyciu ICBM stawał się prawdopodobny. Kiedy miesiąc później ZSRR wystrzeliło na orbitę pół-tonowy statek z Łajką, nie można było dalej publicznie ignorować przewagi rywala w tym zakresie. Eisenhower zdecydował się przyspieszyć amerykański program kosmiczny i budowę ICBM, by jak najszybciej pokonać coraz bardziej poszerzający się "missile gap".
Mutual assured destruction - część pierwsza
Przy dyskusji o rozwoju techologii rakiet, nie sposób pominąć wkładu nazistowskich naukowców i inżynierów. W ramach Operacji Paperclip i Osoawiachim obie strony przejęły tysiące uzdolnionych ludzi, planów oraz gotowych już rakiet V-2/Aggregat-4. Równie ważni byli przejęci fizycy jądrowi czy specjaliści od silników lotniczych i nawigacji. Szczególnie dobrze umiejętności inżynierów wykorzystywało USA, pozwalając im pracować we względnym spokoju, ukrywając detale ich przeszłości. Wernher von Braun, członek SS, który zaprojektował rakietę V-2, w USA mógł liczyć na doskonałą karierę, będąc szefem Programu Redstone - pierwszego amerykańskiego pocisku balistycznego. Był on również wieloletnim dyrektorem MSFC w Huntsville, oraz głównym projektantem Saturna V - rakiety, która wyniosła Amerykanów na Księżyc. Powyżej widzimy zdjęcie "zamerykanizowanej" rakiety V-2 startującej po wojnie w Nowym Meksyku -  stała się ona bazą pocisku Redstone, podobnie jak i radzieckiej R-5 Pobeda. Zarówno ZSRR jak i USA dokonało dziesiątek takich startów pod koniec lat 40-stych, eksplorując sensowność dalekosiężnych rakiet jako nośnika broni.
Mutual assured destruction - część pierwsza
CHROME DOME

Pierwsze eksperymenty z rakietami oraz wnioski wyciągnięte z drugowojennych ostrzałów przy użyciu V-2 poddawały w wątpliwość sensowność tego typu uzbrojenia. U schyłku lat 40-stych powszechne było mniemanie, że nawet jeśli uda się skonstruować rakietę zdolną do pokonania dystansu większego niż kilkaset kilometrów, to istniejąca technologia wciąż nie będzie pozwalać na niezawodne dostarczanie głowic do celu. Próba trafienia w cokolwiek oddalonego o kilka tysięcy kilometrów wydawała się nierealna. Istotnym problemem była również masa ówczesnych ładunków nuklearnych, przez co te pierwsze teoretyczne rakiety dalekiego zasięgu musiały mieć masę wielu setek ton. Głosów za rozwojem pocisków balistycznych pojawiało się jednak coraz więcej i ich realna użyteczność stale rosła, a prace nad nimi przyspieszyły bardzo mocno w połowie lat 50-tych. Wystrzelenie w 1957 roku na orbitę Sputnika 2 pokazało opinii publicznej, że ZSRR dysponuje o wiele większymi zdolnościami jeśli idzie o ciężkie rakiety nośne niż USA. Amerykański pocisk krótkiego zasięgu Redstone, mógłby teoretycznie po modyfikacjach wynieść na orbitę ledwie kilkanaście kilogramów, a będący w fazie prototypów Atlas, o porównywalnych do radzieckiej R-7 zdolnościach, był niezwykle zawodny i niedoskonały. Dowódcy SAC, przekonani o nieuniknionym zagrożeniu ze strony radzieckich pocisków międzykontynentalnych postanowili znaleźć sposób, by zapewnić USA możliwość odpowiedzi, nawet jeśli cały amerykański kontynent zostanie zrównany z ziemią. Począwszy od roku 1958 SAC rozpoczęło program nieprzerwanej gotowości bojowej, zapewniający niezależną zdolność second strike. W jego ramach wyposażone w broń termojądrową B-52 krążyły po określonej trasie 24h na dobę, będąc zawsze gotowym do obrania ZSRR za cel, na co pozwalał rozwój powietrznych tankowców i budowa baz lotniczych na Alasce i Grenlandii. Świat wkraczał coraz bardziej w nuklearne szaleństwo, gdzie wojna nie miała już żadnego sensu, oprócz zagłady siebie i przeciwnika.
Mutual assured destruction - część pierwsza
Początkowo w programie udział brało jedynie kilka, do kilkunastu bombowców. Jak nietrudno się domyślić, koszty ciągłego utrzymywania znacznej ilości samolotów w powietrzu byłyby kolosalne i starano się je ograniczać. Mimo ekonomicznych obaw, początkowy program przeszedł w końcu w Operację Chrome Dome, w ramach której opracowano dokładne plany działania SAC w razie wojny nuklearnej, zwiększono również skalę operacji. W swoim szczycie, podczas Kryzysu Kubańskiego nawet 65 B-52 znajdowało się w tym samym czasie w powietrzu, deklarując natychmiastową gotowość do obrania wrogiego celu. Z czasem program rozszerzono również do działań w obrębie Morza Śródziemnego, zapewniając jeszcze większe zdolności odpowiedzi. Największym problemem programu, oprócz kosztów, było utrzymywanie samolotów i pilotów w stanie gotowości do lotu. Wielogodzinne, ciągłe misje bardzo mocno odbijały się na kondycji bombowców oraz biorących w nich udział ludzi. Przy tak dużej ilości godzin w powietrzu niesposób było uniknąć wypadków, które w końcu zakończyły program w 1968 roku - ryzyko przypadkowej eksplozji bomby termojądrowej na własnym lub sojuszniczym terenie było zbyt duże.
Mutual assured destruction - część pierwsza
Ilość wypadków związanych z operowaniem broni nuklearnej była tak duża, że otrzymała nawet swój własny termin - Broken Arrow. Oficjalnie od roku 1950 do 1980 takich incydentów wydarzyło się 32, nieoficjalnie mówi się jednak o ponad stu. W 1961 roku B-52 rozbił się w Karolinie Północnej, upuszczając dwie bomby termojądrowe o mocy 3,8 megaton każda. Jedna z bomb prawie kompletnie uzbroiła się podczas katastrofy, niemalże doprowadzając do pełnoskalowej eksplozji. Druga, zagrzebana na głębokości kilkunastu metrów pozostaje tam do dziś, nakryta specjalnym zabezpieczeniem. W 1966 podobny incydent wydarzył się nieopodal Hiszpańskiego wybrzeża, gdzie trzy bomby termojądrowe uderzyły w grunt w miejscowości Palomares - w dwóch z nich konwencjonalny ładunek wybuchowy eksplodował, rozrzucając paliwo nuklearne na obszarze 2km2. Na szczęście eksplozje nuklearne są niezwykle trudne do przypadkowego zainicjowania, doszło więc "jedynie" do skażenia stosunkowo niedużego obszaru. Czwarta bomba zaginęła na dnie Morza Śródziemnego na prawie trzy miesiące. Wypadkiem, który ostatecznie zakończył Chrome Dome była bardzo podobna do incydentu w Palomares katastrofa nieopodal bazy w Thule na Grenlandii. Tam również doszło do konwencjonalnej eksplozji i skażenia, a części paliwa nuklearnego nie udało się nigdy odnaleźć.
Mutual assured destruction - część pierwsza
SEMIORKA - SUKCES I NIEWYPAŁ


Począwszy od roku 1953 w ZSRR rozpoczął się projekt Rakiety R-7 Semiorka, bazujący na konceptach z końca lat 40-stych. Rodzina rakiet R-7 wyniosła na orbitę Sputnika, Łajkę, Gagarina oraz całe mnóstwo sprzętu i ludzi. Do dziś, oczywiście po modyfikacjach i usprawnieniach, jest doskonale działającą rakietą nośną, mogącą pochwalić się największą ilością udanych startów w historii przemysłu kosmicznego (prawie 2000 startów, więcej niż wszystkie pozostałe rakiety orbitalne razem wzięte!). Ważący 280 ton, 34-metrowy kolos był w momencie powstania najcięższą i największą rakietą, jaką kiedykolwiek zbudowano. Zamontowane po bokach głównego "rdzenia" stopnie sprawiały, że była bardzo niestabilną i podatną na uszkodzenia konstrukcją, wymagającą podwieszenia w specjalnym systemie podpór i kratownic, co mocno odbijało się na kosztach, przechowaniu i transporcie. Przez swój rozmiar, kompleksy startowe rakiet R-7 były łatwe do namierzenia i obrania za cel, wymuszając budowę w odludnych obszarach, co jeszcze bardziej komplikowało logistykę. Tak duży rozmiar rakiety wywodził się z wymogu znacznej ładowności, ponieważ ZSRR nie opracowało jeszcze wystarczająco lekkich głowic termojądrowych. Głowica musiała mieć siłę około 5 megaton, z samego względu niskiej celności pocisku - mógł on bowiem chybić nawet o 10 kilometrów. Wielomegatonowa głowica była sposobem na upewnienie się, że cel i tak zostanie zniszczony.
Mutual assured destruction - część pierwsza
Największą jednak bolączką R-7, podobnie jak i amerykańskiej rakiety Atlas było, wywodzące się jeszcze z programu Aggregat, użycie ciekłego tlenu jako utleniacza w mieszance paliwowej. Z czysto chemicznego punktu widzenia, ciekły tlen wydaje się najskuteczniejszym utleniaczem, jaki można względnie prosto zastosować przy projektowaniu rakiety. Ma jednak pewną bardzo poważną wadę - by utrzymać go w stanie ciekłym wymaga instalacji kriogenicznej oraz specjalnie izolowanych zbiorników, utrzymujących go w temperaturze poniżej -183 stopni celsjusza. Połączenie paliwa z masą i konstrukcją sprawiło, że przygotowanie pojedynczej rakiety do startu zajmowało prawie 20 godzin, co praktycznie eliminowało ją jako system second strike. Taki pocisk nie mógł również przebywać na platformie startowej w stanie gotowości dłużej niż kilkanaście godzin, bo niesposób było uchronić się przed stopniowym odparowywaniem ciekłego tlenu. Problemy te nie były istotne dla systemów orbitalnych, więc R-7 powoli przestawiano w rolę tylko i wyłącznie rakiety nośnej, szukając jednocześnie paliwa będącego dużo lepszym wyborem dla broni z punktu widzenia logistyki. Mimo wielu oczywistych wad Semiorka stała się w oczach Amerykanów obrazem przewagi ZSRR, pokazując, że mimo niedoskonałości technologii, ICBM miały potencjał, obok którego nie sposób było przejść obojętnie.
W tym momencie chciałbym pokrótce wyjaśnić różnice między podstawowymi typami paliw rakietowych wykorzystywanych w konstrukcjach pocisków balistycznych. Jeśli idzie o wieloskładnikowe paliwa ciekłe, to oprócz paliw kriogenicznych, o których już wspomniałem, wyróżnić możemy jeszcze paliwa hipergolowe. Paliwa hipergolowe są specyficznymi mieszankami, gdzie sam kontakt paliwa z utleniaczem wywołuje jego zapłon, co upraszcza pod wieloma względami projekt rakiety. Paliwa te są przeważnie cieczą w temperaturze pokojowej, nie wymagają więc specjalistycznych instalacji, znacznie skracając czas przygotowania rakiety do startu, choć po pewnym czasie ulegają degradacji. Niestety, jak prawie każde inżynieryjne rozwiązanie są kompromisem - swoje zalety okupują szeregiem wad. Jak można się domyślić, jedynie dość egzotyczne substancje ulegaja samozapłonowi w kontakcie ze sobą - w mieszankach hipergolowych wykorzystuje się najczęściej jakąś formę kwasu azotowego ( RFNA, N2O4) i pochodną hydrazyny. Zarówno paliwo jak i utleniacz są tu silnie żrące, toksyczne, eksplozywne i rakotwórcze, wymagają więc specjalnych procedur bezpieczeństwa i przechowywania. Część z nich zapala się samoistnie w kontakcie z wieloma pospolitymi materiałami, ubraniami, skórą czy nawet niektórymi metalami. Paliwo hipergolowe stoi w końcu za największą katastrofą w historii przemysłu kosmicznego - katastrofy Niedelina, gdzie eksplozja prototypowej rakiety R-16, stojącej na platformie startowej zabiła 92 osoby.
Największy potencjał widziano w innym typie paliwa - paliwie stałym, które znacznie ułatwia przechowywanie i kwestie bezpieczeństwa. Jest to najczęściej mieszanka sproszkowanego aluminium z nadchloranem amonu i gumą jako spoiwem. Silniki na paliwo stałe są znacznie mniej wydajne i o wiele trudniejsze w kontroli od silników ciekłych, budowa pocisku opartego o nie stanowiła więc w latach 50-tych wyzwanie. Raz uruchomione palą się do wyczerpania paliwa, a regulacja mocy i czasu trwania ciągu jest tu bardzo ograniczona. W takim wypadku dużo większą rolę odgrywa elektronika, systemy nawigacji i dokładne obliczenia trajektorii, które w okresie powstawania pierwszych ICBM były mocno zawodne i niedokładne.
Mutual assured destruction - część pierwsza
MISSILE GAP


Wspomniany już przeze mnie wcześniej "missile gap" okazał się po latach mitem, pompowanym przede wszystkim przez demokratów, będących wówczas w opozycji. Walczący o prezydenturę Kennedy wykorzystał propagandowe sukcesy ZSRR jako polityczną amunicję, oskarżając Eisenhowera o porażkę w najważniejszych kwestiach obronności. Opinia publiczna znacznie przeszacowała ilości i zdolności pocisków jakie przeciwnik posiadał, choć CIA coraz lepiej rozumiało niedoskonałości i skalę radzieckiego programu balistycznego dzięki użyciu samolotów U-2. Semiorka mimo wczesnych osiągnięć w podboju kosmosu, okazała się beznadziejną bronią, podobnie jak pierwsze wersje amerykańskiego pocisku Atlas. Testy Semiorki miały ogromne problemy z dostarczeniem głowicy do celu, która najczęściej rozpadała się w atmosferze w końcowej fazie lotu. Mimo strachu wywołanego Sputnikiem, okazało się, że R-7 weszła do użycia jako mocno niedoskonała broń dopiero na początku 1960 roku, kilka miesięcy po tym, jak Atlas D osiągnął gotowość bojową
Mutual assured destruction - część pierwsza
Początek lat 60-tych był dla USA okresem zdecydowanej przewagi na każdym polu jeśli idzie o pociski balistyczne. Podczas gdy ZSRR skupiło się na zasilanej kriogenicznym paliwem R-7, lada chwila gotowość bojową miały osiągnąć przechowywane w silosach hipergolowe Titany II i napędzane stałym paliwem pociski Minuteman. W porównaniu do Semiorki, Titan był prawdziwą przepaścią - cała procedura startowa Titana I zajmowała 15 do 20 minut, a przechowywanego w silosach Titana II około minuty. Zmodernizowane pociski Atlas F również znalazły się w silosach, a ich procedurę startu udało się skrócić do 10 minut. Rozwijane wówczas przez ZSRR rakiety R-16 mimo użycia paliw hipergolowych wciąż były powolną bronią, obarczoną masą wad. Przechowywane w hangarach i na otwartym terenie rakiety wymagały półgodzinnej procedury przygotowania do odpalenia (w stanie najwyższej gotowości) i nie mogły przebywać na platformie startowej dłużej niż kilka dni, ze względu na korozyjną naturę paliwa. Po takim zabiegu pociski musiały być wysłane do odbudowy. Nowej generacji pocisków oczekiwano w ZSRR dopiero w 1965 roku. W razie podjęcia decyzji o ataku wyprzedzającym, USA miałoby druzgocącą przewagę; ZSRR posiadało znikomą możliwość odpowiedzi. Przez moment Stany Zjednoczone rzeczywiście mogły wygrać wojnę nuklearną - nikt nie był jednak pewien co do jej skutków i sensowności, a sam Kennedy był jej zdecydowanym przeciwnikiem.
Mutual assured destruction - część pierwsza
W roku 1962 amerykanie posiadali już ponad 170 ICBM, podczas gdy ZSRR dysponowało zaledwie 20 gotowymi do startu pociskami międzykotynentalnymi. Ta rosnąca ilościowa przepaść, połączona z otaczaniem ZSRR przez kolejne bazy pocisków krótkiego i średniego zasięgu (w Turcji i Włoszech), zmusiła radzieckich decydentów do podjęcia radykalnych kroków. Amerykańska zdolność first strike zaczęła gwałtownie odjeżdżać ZSRR - radzieckie pociski i głowice były nie tylko o wiele mniej liczne, ale również bardziej zawodne, mniej celne i skomplikowane logistycznie. Mimo małych ilości ICBM, sowieci posiadali jednak znaczny arsenał pocisków o zasięgu do 2500 kilometrów, głownie R-12. Umieszczenie ich w pobliżu kontynentu amerykańskiego postawiłoby więc USA w szachu i wreszcie prawdziwa groźba wzajemnego zniszczenia stałaby się rzeczywistością. Gdy ZSRR umieściło bazy pocisków średniego zasięgu na Kubie, obie strony uzyskały realne zdolności zniszczenia siebie nawzajem w ciągu kilkudziesięciu minut. W październiku 1962 roku świat stanął na krawędzi nuklearnej zagłady, ale o tym w kolejnej części.
0.10109400749207