Kiedyś pracowano krócej

4
Amerykanie mawiają, że wystarczy zamieszkać w kalifornijskiej dolinie krzemowej, by zostać samodzielnym przedsiębiorcą. Kto jednak nie chce pracować 80 godzin tygodniowo, jako samodzielny programista lub bankier, może przeprowadzić się na wieś, gdzie praca jest równie kreatywna i wolna, bardziej męska, a przy tym trwa krócej (choć zarobki mniejsze).

Czas pracy średniowiecznego rolnika zależał od setki czynników. Był to raczej zlepek wielu rodzajów aktywności podzielonych na konkretne „zlecenia”. Zbiór grochu czy wykopki ziemniaków były często operacjami przeciągającymi się wskutek opadów deszczu, podczas gdy żniwa przebiegały w bardziej napiętym rygorze dat, kiedy to zwłoka mogła przynieść niemałe straty.
Rolnictwo sprzed prawie 1000 lat znało odpowiednik etatowej dniówki – była to „morga”, czyli kawał pola, które wyrobnik był w stanie obrobić zaprzęgiem od rana do wieczora. Nawet latem ów przedział rzadko przekraczał 8 godzin dziennie, a w pozostałych porach roku tylko ok. 6 godzin (i jeszcze mniej zimą). Dzisiejszy etat to zwykle 8x5 minus urlop, ale czy wydłużony czas dojazdu w huczącej metropolii nie pogarsza znacząco obrazu, w porównaniu z polną drogą, która wiodła chłopów do nieodległego pola?

Czy prace rolnicze były cięższe? Z pewnością mniej monotonne, a przecież i dzisiaj trafiają się zajęcia wielce uciążliwe. Przy żniwach pracowano w pocie czoła, ale zimą zbierano drwa obrzucając się śnieżkami.

Ówcześni turyści-podróżnicy wspominają, że Polacy byli raczej leniwi, ale jednocześnie historycy przyznają, że w średniowiecznej Polsce problem głodu nie istniał (choć okres wegetacji był tu krótszy, niż w Europie). A więc jak się sprawy mają z ową pracą chłopa w tamtych czasach?

Wiosna (ok. 5-ciu godzin dziennie). Siew zbóż rozpoczynał się w marcu (ok. 30-u dni), poprzedzony nawożeniem; dalej następował majowy siew warzyw. Czasem orano.

Lato (ok. 8-iu godzin). W połowie czerwca zaczynały się sianokosy (kosiarz mógł skosić 5 tyś. metrów kw. w dzień). Po sianokosach żniwa (ok.3 tygodni), czyli najcięższe prace, ale w najlżejszej, nasłonecznionej porze roku (choć czasem zbyt gorąco). Następnie drugi pokos siana we wrześniu.

Jesień (ok. 5-ciu godzin). Zbiór warzyw (później nastały wykopki). Następnie wysiewanie, oranie i szykowanie pola na zimę. Warzenie przetworów.

Zima (kilka godzin, czasem w ogóle). Okres najlżejszy, kiedy zbierano chrust, młócono zboże, przygotowywano rośliny strączkowe, polowano; ale i dziś niektórzy przygotowują opał do pieców.

Wtedy chłop nie pracował, jak współczesny pracownik, w hałasie małego pomieszczenia, i nie „potykał się” co chwile o kolegów w pracy. Jeśli przyszła mu ochotę pogadać, szedł za miedzę, do kuma.

Powiada się, że współczesne maszyny oszczędzają czas. Z pewnością. Ale czyj? W średniowieczu zdecydowana większość ludzi oddawała się pracom w polu, i w większości byli to włościanie na swoim. Czasem pracowali ciężej, niekiedy lżej, a zdarzało się, że w ogóle.
Dzisiejsza ohyda pracy polega na dwóch elementach – okropnej nudzie wykonywania ciągle tych samych czynności oraz upokorzeniu słuchania przełożonego. Oczywiście istnieją wybrane zawody, których ten pierwszy zarzut nie dotyczy, jak i jeszcze rzadziej zdarzają się takie, których nie dotyczą oba. Ale jakże szczęśliwi są wybrańcy losu, którzy dzierżą takie posady.

Praca dzisiejsza jest często lżejsza fizycznie, nawet czasem za lekka, o czym świadczy plaga chorób wieńcowych. Z drugiej strony - o wiele cięższa psychicznie i dehumanizująca w swej monotonii, co pokazuje współczynnik depresji. Alienacja w pracy oraz bieda skutkują pogorszeniem samopoczucia, a wieść niesie, że do roku 2020, mimo wzrostu materialnego dobrobytu, będzie to drugą najważniejszą przyczyną samobójstw, kalectwa i chorób na zachodzie (dane za WHO).

Ludzie dawniejsi przebywając głównie na zewnątrz, w świetle, o wiele mniej cierpieli na niedobór dobrego humoru (dzięki wyzwalanej w słońcu serotoninie). Ktoś powie, że u nas niebo często się chmurzy. Tym częściej należy przebywać na świeżym powietrzu, by absorbować więcej światła rozproszonego.

Co z zamożnością? W wiekach średnich chłop oddawał panu i plebanowi 10+5% plonów plus pańszczyznę (kilka dni w miesiącu, bez nadzoru), a więc wychodzi podobnie jak dzisiaj (prawdziwy wyzysk zaczął się później, w gospodarce folwarczno-pańszczyźnianiej).

W 1500 r. ceny żyta względem płac w takim Krakowie były 5-krotnie mniejsze niż na zachodzie. Czyli ludność biedniejsza (wydająca głównie na żywność) w Polsce była ok. pięć razy bogatsza, niż ubodzy na zachodzie. Dominowała kasza, czyli ziarno niezmielone, a więc wymagające mniejszego nakładu pracy, niż wytwarzanie chleba, a zarazem zdrowsze. Ktoś powie, że była ona mniej smaczna i mniej kusząca od współczesnych specjałów kulinarnych, ale czyż nie będzie to argument przeciw współczesnemu obżarstwu.

Ceny towarów podstawowych były względnie niskie, podczas gdy luksusowych – wysokie, i relatywnie wyższe w Polsce (ale wszędzie brak narzutu na ówczesną produkcję alkoholu, który pędzono lokalnie).

Kiedyś mało produktów, ale przestrzeń dla dzieci, łąka, czyste jezioro bez biletów wstępu. Kogo dziś stać na dom po lasem? Kiedyś prawie wszystkich. Ciężko porównywać ówczesny standard z dzisiejszym, a w każdym razie ciężej, niż się wydaje tym, którzy biadolą, że dawne szyby wykonywano z wołowych pęcherzy i nie było telewizji (brak pralek był wielce frapujący, ale żyło się na otwartym powietrzu więc wymogi higieny nie były tak natarczywe).

Biorytm człowieka zna i porywy, które pozwalają pracować w zapamiętaniu spory odcinek czasu, ale i momenty gdy ciało odmawia posłuszeństwa i szuka wytchnienia w spoczynku. Nadzorca czy menadżer nie zważa na takie mikrozachcenia swego podwładnego, lecz stara się wdrożyć go do mechanicznego reżimu pracy, podczas gdy samodzielny rolnik i freelancer kierują swą pracą wedle owego własnego, indywidualnego rytmu, i dlatego podlegają mniejszym frustracjom.
O pracy niewyalienowanej napisano już tomy, ale to właśnie dawniej zimowe zbieranie chrustu przeplatano posiłkiem przy ognisku, a żniwa umilano sobie kąpielą w pobliskim stawie.

Ponadto dzisiejszy starzejący się pracownik po opuszczeniu etatu mocno podupada na duchu. Jego dotychczasowe zajęcie ustało, i jeśli nie stać go na podróże, wpada w depresję i traci grunt pod nogami. Inaczej rolnik, który prawie do końca swoich dni pomaga i doradza w pracach polowych, dzięki czemu unika zgubnej bezczynności emeryta zapatrzonego w telewizor.

Problemem w ocenie czasu pracy dawnego rolnika jest płynna granica między godzinami pracy właściwej a zajęciami domowymi i okołodomowymi. Czy polowanie można nazwać pracą? Mawia się, że w wolnostojącym domu zawsze jest coś do zrobienia. Ogólnie mamy lżej, ale obok etatu właściwego istnieją także obowiązki domowe. Trzeba nakarmić kota czy psa, dokonać drobnych napraw, pomalować pokój itp.

Dawniej mniej ważne zajęcia podejmowano często dla zabicia wolnego czasu, którego nie można było zapełnić konsumpcją telewizyjną czy internetową. Ciekawe jednak, że do takich zajęć okołodomowych należała działalność artystyczna w postaci zdobienia domostw i sprzętów, wyszywania ubrań itp. Kolejny dowód na to, że dawnych ludzi praca tak bardzo nie pochłaniała, i sporo sił zostawało im na aktywności wyższego rzędu, o czym świadczą wytwory sztuki ludowej, snucie „opowieści wieczornych”, godzinki.

Może też i wcześniej, zbieracze-łowcy pracowali jeszcze krócej, a ich zajęcia miały charakter raczej gier i zabaw (chociaż niepomyślny wynik mógł oznaczać głód lub śmierć). Im bardziej cofamy się wstecz, tym bardziej prace są ciekawsze, kreatywne i bliższe rozrywce (ale takiej na poważnie), a dalsze od zdehumanizowanej, ciągnącej się jak wosk monotonii we współczesnej fabryce, czy okraszanej ciągłymi połajankami pracy w usługach. Oto postęp.
0.043483972549438