Nie wypruwaj sobie żył w pracy - i tak nic z tego nie będzie
Polityka
6 l
5
„Wystarczy tylko chcieć” – to stwierdzenie pokazuje niemalże religijną wiarę, że ciężka praca i wrodzone zdolności zaprowadzą nas na sam szczyt. Wystarczy się nie obijać, porządnie przyłożyć, aby zajść wysoko. Tym właśnie jest merytokracja – przekonaniem, że ludzie utalentowani i pracowici są w stanie nie tylko sami pokonać społeczne nierówności, ale w ogóle wszelkie kłody rzucane im pod nogi przez los. Przecież na swoją pozycję pracujemy sami, sobie ją zawdzięczamy i dostajemy od życia to, na co zasługujemy, czyż nie?
IDŹCIE ZAGRAĆ W PIŁKĘ
„Gdzie widzisz siebie za pięć lat?” – takie pytanie często zadają rekruterzy w trakcie rozmowy o pracę. O tym, jak udzielić na nie dobrej odpowiedzi, powstają dzisiaj całe książki i elaboraty. Od razu zdradzę, że odpowiedź „będę kierownikiem” nie jest poprawna. Ale mówiąc, że za pięć lat będziesz leżał na kanapie przed telewizorem popijając piwo, również nie udzielisz najlepszej odpowiedzi. Swoją odpowiedzią musisz udowodnić, że masz wizję, jesteś kreatywna i łatwo adaptujesz się do nowych warunków. Zazwyczaj pomaga też jakiś dyplom ukończenia studiów. Nie mówi on co prawda nic o twojej inteligencji czy faktycznych umiejętnościach, ale jest twardym dowodem na to, że jako pracownik przystosujesz się do systemu – tylko bowiem ten, kto wytrzymał wszystkie te lata w szkole, z jej nudą, głupotą nauczycieli czy stadnością uczniów, równie chętnie podoła kolejnym dekadom bezsensownych zadań i stereotypów w miejscu pracy.
A już w ogóle najlepiej urodzić się w bogatej rodzinie i pouczać wszystkich, że wysoką pozycję osiągnęłaś dzięki swojej ciężkiej pracy i wrodzonym, unikalnym zdolnościom. Włoski minister pracy Giuliano Poletti wywołał niedawno poruszenie, dając młodym ludziom cenną radę: więcej szans na znalezienie pracy będziecie mieli grając w piłkę na podwórku niż rozsyłając wasze CV. Chciał przez to powiedzieć, że w dzisiejszych czasach rozmowy o pracę nie mają żadnego sensu – nie tak się znajduje pracę. Kluczowe są znajomości i relacje z właściwymi ludźmi. Dlatego lepiej pójść zagrać w piłkę czy wypić piwo z tymi właściwymi ludźmi niż składać CV w kolejne miejsca.
Minister natychmiast stał się obiektem krytyki. Rzadko się zdarza, aby ktoś zajmujący tak wysoką pozycję podważał ideę merytokracji, za którą stoi wiara, że zajmowana pozycja jest wyrazem zdolności, a nie tego, kogo znacie i z kim się ostatnio zjaraliście. Z tym, że Poletti przeniósł odpowiedzialność za brak dobrej pracy ze społeczeństwa na jednostkę. Już nie umiejętności dają pracę, lecz twoja umiejętność networingu. Strukturalne przeszkody zniknęły – wystarczy znać właściwych ludzi lub zawrzeć małżeństwo z właściwą osobą.
Słowa włoskiego ministra nie pozwalają na zbytni optymizm. Pokazują, że nasz rynek pracy jest jeszcze bardziej niesprawiedliwy niż mogłoby się wydawać. Wyłania się z niego obraz czegoś przednowoczesnego i poddańczego – jakby nasz kapitalizm produkował nową formę feudalizmu. Między tymi, którzy mają pieniądze i pozycję istnieje współpraca i lojalność, która przypomina relacje mafijne. Wszyscy pozostali ludzie, ufnie oferujący swoją siłę roboczą na rynku pracy, tułają się dziś po świecie, gdzie ich umiejętności i zasługi przynoszą niewielką korzyść ekonomiczną.
KASĄ WAS POKONAMY…
Nie powinno nas to dziwić. Już w 1954 roku brytyjski socjolog Michael Young napisał książkę The Rise of the Meritocracy, w której nakreślił przyszłą dystopię. Opisał społeczeństwo, w którym najbardziej inteligentni i najzdolniejsi są wybierani na najważniejsze pozycje w życiu publicznym, aby ostatecznie przekształcić się w perwersyjną oligarchiczną kastę. Jego książka była ostrzeżeniem przed merytokracją. Merytokracja jest w rzeczywistości zasłoną dymną, chroniącą dziedziczone przywileje.
Przykładów nie musimy szukać daleko. Na początku lat dziewięćdziesiątych Petr Čermák, wiceprzewodniczący czeskiej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS), tak podsumował przebieg transformacji ustrojowej po upadku komunizmu: „Kurwa, tutaj się właśnie rozdaje ludziom majątki na tysiąc lat. Kasą was wszystkich pokonamy”. Pięknie ilustruje to ówczesną sytuację, w której Czechy przypominały Dziki Zachód, a ci najsprytniejsi dorabiali się naprawdę wielkich majątków. Jak później napisał ekonomista Miloš Pick, czeską gospodarką zaczęło faktycznie rządzić około pięciuset rodzin, które dorobiły się w latach dziewięćdziesiątych. Fundament przyszłej „merytokracji”.
IDEAŁ: Z DOBREJ RODZINY
Najlepiej jest urodzić się w dobrej rodzinie i pouczać innych, że swoją pozycję zawdzięczasz tylko i wyłącznie swojej ciężkiej pracy i wrodzonym zdolnościom. Przegrani cię nie interesują. Co z tego, że w Czechach podwoiła się liczba wykluczonych społecznie miejsc? Albo że setki tysięcy osób żyją na granicy minimum socjalnego (i niewiele brakuje im do popadnięcia w nędzę)?
Jako dziecko z dobrej rodziny masz do odegrania niezwykle ważną rolę w merytokratycznej narracji – jesteś wzorem do naśladowania, pokazujesz, że wystarczy tylko chcieć, aby osiągnąć pozycję i wpływy. Ustawiasz wysoko poprzeczkę, do której inni próbują doskoczyć. Nieważne, że są bez szans, ale niech próbują – zajęci walką „o lepsze jutro” nie będą mieli czasu na refleksję i bunt.
Szereg badań pokazuje, że dzieci, które już na starcie zajmują niską społeczną pozycję, bez pomocy nie mają szansy na zmianę swojej sytuacji i prawdopodobnie pozostaną biedne przez resztę życia. Dzieci dobrze sytuowanych rodziców już na start mają większy kapitał społeczny i kulturowy, lepsze warunki rozwoju i co za tym idzie większe szanse na osiągnięcie sukcesu w życiu – nie mówiąc o kontaktach i znajomościach. Jeżeli masz dużo pieniędzy, łatwiej będzie ci mieć ich jeszcze więcej. Jeżeli pieniędzy nie masz – pretensje możesz mieć tylko do siebie, bo nie starasz się wystarczająco mocno. Na przykład w Wielkiej Brytanii tylko dziesięć procent ludzi z najniższych warstw społecznych dostanie się na uniwersytet. Z górnych warstw – aż osiemdziesiąt.
Pochodzenie społeczne ma znaczenie. „My bogaci umiemy sobie pomagać” – krzyczał ostatnio w Pradze pijany student. I miał rację, bo ideał merytokracji jest kolosem na glinianych nogach.
IDŹCIE ZAGRAĆ W PIŁKĘ
„Gdzie widzisz siebie za pięć lat?” – takie pytanie często zadają rekruterzy w trakcie rozmowy o pracę. O tym, jak udzielić na nie dobrej odpowiedzi, powstają dzisiaj całe książki i elaboraty. Od razu zdradzę, że odpowiedź „będę kierownikiem” nie jest poprawna. Ale mówiąc, że za pięć lat będziesz leżał na kanapie przed telewizorem popijając piwo, również nie udzielisz najlepszej odpowiedzi. Swoją odpowiedzią musisz udowodnić, że masz wizję, jesteś kreatywna i łatwo adaptujesz się do nowych warunków. Zazwyczaj pomaga też jakiś dyplom ukończenia studiów. Nie mówi on co prawda nic o twojej inteligencji czy faktycznych umiejętnościach, ale jest twardym dowodem na to, że jako pracownik przystosujesz się do systemu – tylko bowiem ten, kto wytrzymał wszystkie te lata w szkole, z jej nudą, głupotą nauczycieli czy stadnością uczniów, równie chętnie podoła kolejnym dekadom bezsensownych zadań i stereotypów w miejscu pracy.
A już w ogóle najlepiej urodzić się w bogatej rodzinie i pouczać wszystkich, że wysoką pozycję osiągnęłaś dzięki swojej ciężkiej pracy i wrodzonym, unikalnym zdolnościom. Włoski minister pracy Giuliano Poletti wywołał niedawno poruszenie, dając młodym ludziom cenną radę: więcej szans na znalezienie pracy będziecie mieli grając w piłkę na podwórku niż rozsyłając wasze CV. Chciał przez to powiedzieć, że w dzisiejszych czasach rozmowy o pracę nie mają żadnego sensu – nie tak się znajduje pracę. Kluczowe są znajomości i relacje z właściwymi ludźmi. Dlatego lepiej pójść zagrać w piłkę czy wypić piwo z tymi właściwymi ludźmi niż składać CV w kolejne miejsca.
Minister natychmiast stał się obiektem krytyki. Rzadko się zdarza, aby ktoś zajmujący tak wysoką pozycję podważał ideę merytokracji, za którą stoi wiara, że zajmowana pozycja jest wyrazem zdolności, a nie tego, kogo znacie i z kim się ostatnio zjaraliście. Z tym, że Poletti przeniósł odpowiedzialność za brak dobrej pracy ze społeczeństwa na jednostkę. Już nie umiejętności dają pracę, lecz twoja umiejętność networingu. Strukturalne przeszkody zniknęły – wystarczy znać właściwych ludzi lub zawrzeć małżeństwo z właściwą osobą.
Słowa włoskiego ministra nie pozwalają na zbytni optymizm. Pokazują, że nasz rynek pracy jest jeszcze bardziej niesprawiedliwy niż mogłoby się wydawać. Wyłania się z niego obraz czegoś przednowoczesnego i poddańczego – jakby nasz kapitalizm produkował nową formę feudalizmu. Między tymi, którzy mają pieniądze i pozycję istnieje współpraca i lojalność, która przypomina relacje mafijne. Wszyscy pozostali ludzie, ufnie oferujący swoją siłę roboczą na rynku pracy, tułają się dziś po świecie, gdzie ich umiejętności i zasługi przynoszą niewielką korzyść ekonomiczną.
KASĄ WAS POKONAMY…
Nie powinno nas to dziwić. Już w 1954 roku brytyjski socjolog Michael Young napisał książkę The Rise of the Meritocracy, w której nakreślił przyszłą dystopię. Opisał społeczeństwo, w którym najbardziej inteligentni i najzdolniejsi są wybierani na najważniejsze pozycje w życiu publicznym, aby ostatecznie przekształcić się w perwersyjną oligarchiczną kastę. Jego książka była ostrzeżeniem przed merytokracją. Merytokracja jest w rzeczywistości zasłoną dymną, chroniącą dziedziczone przywileje.
Przykładów nie musimy szukać daleko. Na początku lat dziewięćdziesiątych Petr Čermák, wiceprzewodniczący czeskiej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS), tak podsumował przebieg transformacji ustrojowej po upadku komunizmu: „Kurwa, tutaj się właśnie rozdaje ludziom majątki na tysiąc lat. Kasą was wszystkich pokonamy”. Pięknie ilustruje to ówczesną sytuację, w której Czechy przypominały Dziki Zachód, a ci najsprytniejsi dorabiali się naprawdę wielkich majątków. Jak później napisał ekonomista Miloš Pick, czeską gospodarką zaczęło faktycznie rządzić około pięciuset rodzin, które dorobiły się w latach dziewięćdziesiątych. Fundament przyszłej „merytokracji”.
IDEAŁ: Z DOBREJ RODZINY
Najlepiej jest urodzić się w dobrej rodzinie i pouczać innych, że swoją pozycję zawdzięczasz tylko i wyłącznie swojej ciężkiej pracy i wrodzonym zdolnościom. Przegrani cię nie interesują. Co z tego, że w Czechach podwoiła się liczba wykluczonych społecznie miejsc? Albo że setki tysięcy osób żyją na granicy minimum socjalnego (i niewiele brakuje im do popadnięcia w nędzę)?
Jako dziecko z dobrej rodziny masz do odegrania niezwykle ważną rolę w merytokratycznej narracji – jesteś wzorem do naśladowania, pokazujesz, że wystarczy tylko chcieć, aby osiągnąć pozycję i wpływy. Ustawiasz wysoko poprzeczkę, do której inni próbują doskoczyć. Nieważne, że są bez szans, ale niech próbują – zajęci walką „o lepsze jutro” nie będą mieli czasu na refleksję i bunt.
Szereg badań pokazuje, że dzieci, które już na starcie zajmują niską społeczną pozycję, bez pomocy nie mają szansy na zmianę swojej sytuacji i prawdopodobnie pozostaną biedne przez resztę życia. Dzieci dobrze sytuowanych rodziców już na start mają większy kapitał społeczny i kulturowy, lepsze warunki rozwoju i co za tym idzie większe szanse na osiągnięcie sukcesu w życiu – nie mówiąc o kontaktach i znajomościach. Jeżeli masz dużo pieniędzy, łatwiej będzie ci mieć ich jeszcze więcej. Jeżeli pieniędzy nie masz – pretensje możesz mieć tylko do siebie, bo nie starasz się wystarczająco mocno. Na przykład w Wielkiej Brytanii tylko dziesięć procent ludzi z najniższych warstw społecznych dostanie się na uniwersytet. Z górnych warstw – aż osiemdziesiąt.
Pochodzenie społeczne ma znaczenie. „My bogaci umiemy sobie pomagać” – krzyczał ostatnio w Pradze pijany student. I miał rację, bo ideał merytokracji jest kolosem na glinianych nogach.