Dziekanat 5

16
Cóż za dzień. Wracając z pracy (której nienawidzę) kupiłem sobie i żonce po winku. W połowie butelki pomyślałem, że odbiorę Marzenkę z pracy w dziekanacie. Więc wsiadam do naszego Twingo i jadę. Na światłach dopijam winko i od razu humorek lepszy. Będą już pod budynkiem widziałem płaczącego dozorce z mopem który coś tam przeklinał. Próbuję się z nim witać no ale to wino więc słabo wyszło i usłyszałem co "huj ci w dupe". Wchodzę a tam podłoga ujebana błotem i gównem więc jak się nie wywalić. Dodatkowo zachczyłem o tych co stali i czekali przed drzwiami do mojej Marzenki i Anetki. Leżąc na podłodze widziałem jak dziekan wracając do swojego gabinetu trzasnął drzwiami i krzyknął "jebane nieroby". Wpycham się na chama do Marzenki i mówię "Kochanie jestem i mam to co lubisz". A ona tylko zrobiła się czerwona chyba z wściekłości ale nie wiem czemu.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Dziwna sprawa c.d: dziekanat 21,37

4
Ale dzień.  Masakra. 
Nie dość, że siadła drukarka, yekefon dzwonil bez przerwy, szef zły, dupa obita to mnie jeszcze mąż do szewskiej pasji doprowadził.
Dopiero co z samego rana, o 11:00 pije sobie 17 kawkę i jem dokładkę szarlotki a ten naprany jak ruski czołg matoł, zatacza się ze złamanym badylem i mamrocze.
Wstyd jak diabli przed Anetką!
Walił Amareną i był cały utytłany bajaderką. 
Traz to może na miesiąc zapomnieć o cimcirimci. 
Jeszcze głową boli bo cały dzień dzwonił ten cholerny telefon. 
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Dziekanat czesc 128,5

8
Pracuje w lokalnej firmje budowlanej, której właścicielem jest szwagier jednego z radnych.
Płaca mierna, ale konkurencyjna względem innych firm, bo nasz zakład dziwnym trafem wygrywa przetargii organizowane przez urząd miasta, w każdym razie z tą pensją wytrzeźwieć się nie da.
Ostatnio w modzie są te wszystkie "zachodnie innowacje", projekty różnych ruchów związanych z promowaniem ekologii czy innych badziewi. Nie specjalnie mi to przeszkadza, bo podłubiemy chwile łopatą, wsadzimy w to 2 patyki, otoczymy sznurkiem i tak oto kończymy zlecenie na "ogródek deszczowy" czy jakoś tak, a, że odbiorą Nas dopiero na fajrant to zostaje jeszcze czas żeby napatrzeć się na Nasze dzieło podczas celebrowania jego ukończenia na pobliskiej ławce.
Janina, moja małżonka w sensie, ostatnio narzekała, że od lat żyjemy ciągłą rutyną dnia codziennego. Truje mi wiecznie tyłek, że kiedyś byłem dużo bardziej kreatywny i szarmancki, ale, kurde bela, zasówa człowiek od rana do przedpołudnia w pocie czoła, a potem musi jeszcze czekać aż go odbiorą, zanudzić się idzie.
Wracasz potem taki znudzony do domu i wysłuchujesz, że znowu wali od ciebie gorzałą i ona ma dosyć stresu w pracy żeby jeszcze chłopowi gotować, aby rano chociaż sprawiał w pracy wrażenie trzeźwego.
Józek, w sensie kolega mój co z nim ten ogródek przekopywaliśmy, poradził mi, że, gdy jego baba narzeka, kupuje jej kwiatka czy inny badziew i ma przez reszte dnia spokój, a i czasem cimcirimci się trafi.
Dodałem dwa do 2ch i wyszedłem z założenia, że lepszej okazji nie będzie. Wybrałem najokazalszego badyla z tego ogródka cośmy zrobili, a, że jeszcze ze 3 godziny do fajrantu, uznałem, że podjade do Janinki do pracy, taki ze mnie romantyk, hehe.
No i wchodze do do urzędu w którym żonka pracuje, a, bo nie mówiłem, Janinka to wykształcona kobieta, nawet ma swój gabinet.
Po drodze pytam się ludzi, gdzie znajdę Janinke i maszeruje dumnie we wskazanym kierunku.
Nie uwierzycie, ile tam osób przed jej gabinetem, no, nie kłamała z tym, że ta jej praca to ciężka jest skoro tak wiele osób codziennie załatwia u niej jakieś sprawy.
Przepchałem się przez tłum, a, gdy wszedłem do środka zobaczyłem wystrojoną Janinke, która najwyraźniej akurat miała przerwe na drugie śniadanie, bo zajadała się szarlotką nie przerywając sobie, by odebrać dzwoniący telefon. Niech je, musi mieć siłe, bo przecież nie dość, że takie tłumy potrzebują jej pomocy to jeszcze telefonicznie musi obsługiwać. Zuch dziewczyna.
Reakcja Janinki nie była niestety taka jak się spodziewałem - zamiast ucieszyć się z kwiatka-niespodzianki, opierdoliła mnie z góry na dół, że do domu przywykła, że nachlany wracam, ale, że wstyd jej w pracy robie i jeszcze przychodze w roboczych ciuchach.
-Janinko, no nje pszybirałem sje, kfiatuncia si pszynsłem
-buty całe upierdolone, gdzieś ty był, błota naniosłeś, zaraz ktoś się przewróci i jeszcze większy wstyd będzie.
-pszeeeesruci, nie pszzzzewróci, frócem póśniej, pzyyygotuj kolasje, bo ide z juskiem do knajpy
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Dziekanat 4

30
Pracuję w callcenter. Dzień jak codzień i praca jak to praca trzeba swoje zrobić. Dzwonię pod numery które kupujemy nielegalnie ale co mnie to jak dobrze płacą. Jest już 14:00 została jeszcze godzina pracy. No to dzwonię i odbiera kobietka ale nie taka zwykła tylko wielkie panisko. Odebrała mówiąc "dziekanat słucham". Już chciałem się odezwać ale w tle słuchać jak jakiś facet krzyczy że "za co macie płacone za robotę a nie za pogaduski i kawki", słychać psującą się drukarkę i ekspres który zdycha. Więc mówię "Dzień dobry,  slyszala pani o dotacjach do fotowoltaiki?" w odpowiedzi słyszę "nie potrzbuje czegoś takiego". Na szkoleniach mieliśmy o tym żeby kilka razy pytać więc pytam jeszcze dwa razy. Za trzecim razem zostałem zwyzywany i kobiecisko trzasnęło słuchawką. No nic już piętnasta czas wrócić do domu i zapić depresję.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Dziwna sprawa 3

10
Był u nasz szef i wygonił kuriera. Wkurzył się, bo go strasznie zdenerwował dzwoniący od rana telefon i błoto w korytarzu, bo też sie poślizgną. 
Na szczęście studenci się rozeszli, bo powiedziałam, że mam chorom nużķe i nie będę wstawać co chwile do drukarki, która z resztą i tak się zepsuła, bo sama drukuje i to tak na bardziej rzułto. 
No i najlepsze, że szef kazał odebrać "trn zasrany telefon!", to podnoszę słuchawkę:
- Halo?
- Dzień dobry,  slyszala pani o dotacjach do fotowoltaiki?
Dziwna sprawa 3
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Dziekanat cz. 4

3
Jestem dużym ekspresem do kawy w dziekanacie. Mieliście okazję mnie spotkać, stoję w kącie i trzymam fason, chociaż życie łatwe nie jest przy tych pizdach z dziekanatu. Płynę już na oparach, bo ziaren kawy ubywa, a ja ledwo wyrabiam normę w przeciwieństwie do innych. Słucham sobie, jak te panie gadają o tych swoich serialach, popijając kawusię, którą to ja jedyny pracujący ekspres robię i jedzą szarlotkę niech się udławią, jak gdyby świat poza tym nie istniał. Przed chwilą wpadł zakolak kurier, drukarka jest tak stara i zawalona kurzem że się podnieciła na jego widok i wydrukowała dwie kartki. No ale wróćmy do mnie. Ja, ekspres, to wszystko obserwuję i czekam, aż kawa się skończy, bo wtedy nareszcie odpocznę. Ale nagle jedna z tych pind wstaje, idzie gdzieś w stronę drzwi i zamyka je za sobą. Nagle cisza. I wtedy słyszę coś zza drzwi. Jakiś rumor, tłum ludzi w kolejce, trzask, a zaraz potem oklaski. No i już wiem, że pewnie znów ktoś się poślizgnął na błocie. A kto to będzie musiał sprzątać? Oczywiście, że nie te dwie damy, one praca się nie hańba ha tfu! Słuchajcie, nawet nie wiecie, jak ja mam dosyć. Jestem ekspres, a pracuję za dwóch. Drukarka odmówiła współpracy, a ja co? Nie będę jedyny zapierdalał w tym cyrku. Mi już się dawno kawa kończy, ale kto by tam zwracał na mnie uwagę oby dostały strechliny do następnej kawy. Trzymają mnie tutaj na łasce i niełasce, naciskają przyciski jakby nigdy nic. Wiecie co? A niech mi się kawa skończy! A telefon dalej dzwoni...
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Dziekanat 4

1
Byłem legitymacją studencką – wyjątkową, bo przetrwałem niejedną przygodę w torbie mojego właściciela, Michała. Dziś jednak, gdy wylądowałem głęboko w kieszeni kurtki, poczułem, że ten dzień nie będzie taki zwyczajny. Michał stał już od dobrej godziny w kolejce do dziekanatu, która rosła z minuty na minutę, bo nikt nie wychodził, by przyjąć dokumenty czy odpowiedzieć na choć jedno pytanie.

Na dworze lało jak z cebra, więc każdy kolejny student wchodzący do budynku zostawiał za sobą ślad błota. Chłodne, wilgotne powietrze mieszało się z zapachem przemoczonych kurtek i parasoli. Brudna podłoga cicho skrzypiała pod ciężarem zmęczonych butów. W końcu Michał dotarł na szczyt kolejki i stanął przed drzwiami do dziekanatu. Zerknąłem przez szparę kieszeni i dostrzegłem panią z dziekanatu, popijającą kawę w towarzystwie kuriera, który najwyraźniej poczuł się tam jak u siebie. Rozmowa szła tak dobrze, że pani ani myślała odbierać dzwoniący telefon, który wibrował na biurku obok sterty dokumentów. Mieliśmy szczęście, jeśli ten kurier przyszedł tylko na kawę, a nie po coś innego.

Nagle Michał westchnął i wyjął mnie z kieszeni. Zauważyłem jego zmęczony wzrok, gdy na mnie patrzył. Wyglądał, jakby powoli tracił nadzieję, że ta misja zakończy się sukcesem. Dzwonek telefonu cichł, a za oknem szum deszczu stał się jedynym dźwiękiem. Michał przypomniał sobie, że potrzebuje wydrukować ważny dokument na szybko – coś, co pani z dziekanatu obiecała mu przygotować już tydzień temu. Jednak nagle wyszło na jaw, że skończył się żółty tusz, przez co każdy wydruk wyglądał, jakby przegapił promienie słońca i odcienie życia.

Przez chwilę zastanawiałem się, ile jeszcze cierpliwości Michał będzie w stanie z siebie wykrzesać, stojąc w tym absurdzie. Czułem jego frustrację, niemal pulsującą na powierzchni mojego plastiku. W końcu, z westchnieniem, Michał wsunął mnie z powrotem do kieszeni i, zrezygnowany, postanowił wrócić jutro – w nadziei, że wtedy pani z dziekanatu skończy kawę, drukarka odzyska kolory, a na podłodze nie będzie tyle błota.
KONIEC
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.11064600944519