Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów

14
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Witam wszystkich ponownie, znowu z rocznicowym postem.

Wczoraj, 8 września, minęła 80. rocznica bitwy pod Rząbcem (powiat włoszowski) stoczonej 8 IX 1944 r. - największej bitwy Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych i największego zwycięstwa polskiego podziemia nad komunistyczną partyzantką.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Brygada Świętokrzyska powstała 11 sierpnia 1944 r. na Kielecczyźnie. Jej dowódcą był ppłk Antoni Szacki "Bohun" (na zdjęciu). W 1944 r. liczyła 822 ludzi w dwóch pułkach - 202. Ziemi Sandomierskiej i 204. Ziemi Kieleckiej. Jednostka wywodziła się z tego odłamu NSZ, który nie scalił się z AK - Związku Jaszczurczego. Związek Jaszczurczy uznawał bowiem, że Armia Krajowa postępuje bardzo lekkomyślnie, współdziałając z Sowietami i ujawniając przed nimi swoje struktury. Doprowadzało to do masowych aresztowań i wywózek. NSZ-ZJ uważał zaś Sowietów za wrogów równych Niemcom i traktował ich jako okupantów, których trzeba niszczyć.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Tak się złożyło, że w rejon działania Brygady trafił tam również oddział Armii Ludowej - komunistycznej partyzantki. Armia Ludowa słynęła z napaści, podpaleń, grabieży, morderstw i gwałtów. Na koncie miała także liczne mordy na Żydach (np. pogrom w Ludmiłówce, gdzie zamordowali ponad 100 Żydów!) i żołnierzach Armii Krajowej, czy Narodowych Sił Zbrojnych (np. mordy w Owczarni, czy Drzewicy), a także kolaborację z Gestapo. Była to de facto sowiecka agentura w Polsce i sporą część jej członków stanowili instruktorzy z sowieckiego wywiadu GRU i NKGB. Poza nimi liczni byli też Żydzi i pospolici kryminaliści, skazywani często jeszcze przed wojną. Jej głównym zadaniem, poza grabieżą i mordami, było zwalczanie polskiego podziemia niepodległościowego i przygotowywanie Polski do sowietyzacji.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Oddział, o którym mowa, dowodzony był przez Tadeusza Grochala "Tadka Białego" (na zdj.). Grochal był znanym w okolicy mordercą i bandytą, którego oddział już rok wcześniej rozbiła AK, a o pomoc przed nim ludność błagała nawet Niemców! Gdy tylko jego banda pojawiała się w okolicy, okoliczni chłopi ściągali niemiecką żandarmerię i wraz z nią tropili komunistów.

28 października 1943 r. na polecenie mjr Mieczysława Tarchalskiego "Marcina" oddziały AK w pow. włoszczowskim przystąpiły do rozprawy z bandą Grochala. Gdy ten zaczął rabować i palić wieś Karczowice, został otoczony przez oddział AK. Gdy banda nie chciała się poddać, AK-owcy prawie wszystkich wystrzelali. Sam Grochal zdołał zbiec i odtworzyć bandę. Do bandy Grochala w lipcu 1944 r. dokooptowano 11-osobową grupę spadochroniarzy NKGB "Szturm" dowodzoną przez mjr Iwana Karawajewa. Oddział zasiliło wielu dezerterów z niemieckich policyjnych formacji wschodnich, odpowiedzialnych za liczne zbrodnie za okupacji - Rosjan, Ukraińców, Azerów. Oddział liczył w sumie ok. 200-250 ludzi.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
8 września 1944 r. oddział Grochala i Karawajewa pod Rząbcem pojmał 12-osobowy patrol z Brygady Świętokrzyskiej ppor. Franciszka Bajcera "Sanowskiego" (na zdj.). Ci udawali się do młyna, by kupić mąkę dla oddziału. Jeńców pobito i ograbiono, a następnie zapędzono ich, by wykopali sobie groby. Ppor. Bajcer - przywiązany do drzewa i bity kolbami przez komunistów - poprzysiągł sobie, że jeśli to przeżyje, to zostanie księdzem. Jeden z nich zdołał zbiec i powiadomić dowództwo Brygady Świętokrzyskiej.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
W odpowiedzi na to, ppłk Szacki zarządził alarm i natychmiastowe uderzenie na zgrupowanie komunistyczne znajdujące się w leśniczówce Henryków pod Rząbcem. Z samego rana oddziały Brygady - w sumie ok. 800 ludzi - okrążyły komunistów z trzech kierunków i zaczęły atak tuż przed egzekucją jeńców. W ataku wzięły udział oba pułki Brygady - 202. i 204., zasypując wroga gradem pocisków z broni maszynowej i granatami.

Walka trwała niecałą godzinę. Pierwsi pękli Rosjanie-dezerterzy, którzy zaczęli się poddawać, gdy partyzanci NSZ wpadli do obozowiska. Widząc to, Karawajew i Grochal zarządzili odwrót. Zdołali się przebić przez okrążenie, ale ponieśli ciężkie straty. Uciekli tylko oni i dziesięciu ludzi.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Zginął jeden żołnierz NSZ, a jeden został ranny, po drugiej stronie było 34 poległych i 30 rannych, oraz 40 wziętych do niewoli AL-owców i 67 Rosjan. Zdobyto 2 ciężkie karabiny maszynowe, radiostację, moździerz, 50 pepesz i 120 karabinów. Znaleziono też listy proskrypcyjne ludności do rozstrzelania przez komunistów - urzędników, ziemian, członków podziemia, bogatszych chłopów...

4 członków AL rozstrzelano za zbrodnie na cywilach, 13 wcielono do Brygady, resztę zwolniono. Wśród wcielonych był Władysław Machejek (na zdj.) - późniejszy gorliwy komunista i pisarz-grafoman. Został nawet ordynansem płk Szackiego, lecz zbiegł później. Po wojnie bardzo chciał odkupić swoje winy, wysyłając liczne donosy i zostając konfidentem UB. Znany jest także ze sfałszowania dziennika Józefa Kurasia "Ognia", w którym zawarł niewydarzone brednie obciążające partyzanta, które do dzisiaj są traktowane jako... autentyczne źródło historyczne.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Nie wiedziano, co zrobić z Rosjanami. Byli zbyt niepewni, obawiano się, że znowu zdezerterują. Ponadto, wielu z nich uczestniczyło w zbrodniach na ludności cywilnej. Zdecydowano, że zostaną rozstrzelani. Nim to jednak nastąpiło, wieczorem 8 września doszło wśród nich do buntu, podczas którego zginęło 2 żołnierzy Brygady. 67 Rosjan zginęło w trakcie jego tłumienia.

Po wojnie komunistyczni autorzy, jak Ryszard Nazarewicz i Józef Garas, ex-członkowie Armii Ludowej, którzy sami ledwo umknęli Brygadzie, a także byli milicjanci, wypisywali niestworzone brednie, jak to pod Rząbcem NSZ atakowało wspólnie... z niemieckimi czołgami i razem z Gestapo rozstrzeliwało bohaterskich komunistów. Bitwa ta wywoływała niesłychaną wściekłość komunistów przez kolejne dekady w PRL i była główną przyczyną nienawiści do Brygady Świętokrzyskiej. Wszak Brygada położyła trupem pod Rząbcem (i nie tylko) wielu kolegów rządzących po wojnie Polską ludzi...

Na miejscu jej stoczenia postawiono pomnik, gloryfikujący Armię Ludową i Sowietów. Pomnik ten co roku - dopóki nie został rozebrany w 2018 roku - bardzo chętnie odwiedzali politycy lewicowi, a także przedstawiciele... Rosji i Białorusi. Pomnik na szczęście zmieniono i obecnie upamiętnia on zwycięstwo Brygady.

A podporucznik Bajcer? Dotrzymał słowa. Po wojnie ukończył studia w Rzymie i został księdzem. Zamieszkał w RPA, gdzie zmarł w 1960 roku.
Bitwa pod Rząbcem 1944 - pogrom komunistów
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Lady Be Good - samolot widmo z Libii

4
Lady Be Good - samolot widmo z Libii
9 listopada 1958 roku brytyjski zespół geologiczny, szukający ropy dla koncernu BP, jadąc po libijskiej pustyni, natknął się na dość niecodzienny widok. Na piasku, 700 km od wybrzeży, sterczał wrak samolotu. Połamany i pogięty wrak amerykańskiego ciężkiego bombowca Consolidated B-24D ''Liberator''. Czasami takie odkrycia się zdarzały na pustyni, zwłaszcza 13 lat po wojnie. Widok był jednak niecodzienny, bo w okolicy nie zgłoszono przypadku rozbicia się samolotu. Do wraku dotarły też inne ekipy.
Lady Be Good - samolot widmo z Libii
Mimo tego, że samolot leżał na pustyni przynajmniej kilkanaście lat, był doskonale zachowany. Karabiny maszynowe były sprawne, podobnie, jak radiostacja. W środku wraku porozrzucane były rzeczy osobiste załogi, części, papierosy i konserwy. Znaleziono nawet termos z kawą - nadal zdatną do picia. Jedyne, czego brakowało, to spadochrony i członkowie załogi. Ustalono, że samolot nazywał się ''Lady Be Good'' i pochodził z 376. Grupy  Bombowej. Jego 9-osobową załogą przewodził porucznik William J. Hatton. Samolot zaginął podczas nalotu na Neapol 4 kwietnia 1943 r. Załoga była świeża i przybyła do Afryki tydzień wcześniej.
Lady Be Good - samolot widmo z Libii
Amerykanie na początku 1960 roku zainteresowali się wrakiem i losami załogi. Rozpoczęto poszukiwania. Brak spadochronów oznaczał, że lotnicy wyskoczyli z maszyny jeszcze w trakcie lotu i prawdopodobnie podjęli wędrówkę na północ. Ustalono prawdopodobną trasę lotu i znaleziono pięć ciał. W maju 1960 r. znaleziono trzy kolejne. Jednego z ciał nigdy nie odnaleziono.
Badania wykazały, że załoga w wyniku burzy piaskowej i błędów w obliczeniach zwyczajnie się zgubiła. Przelecieli nad swoją bazą, po czym zaczęło jej się kończyć  paliwo i wyskoczyli z samolotu. W nocy pustynia wydawała im się otwartym morzem i zapewne myśleli, że są u wybrzeży Libii - inaczej staraliby się lądować awaryjnie. Samolot niekontrolowany przez nikogo, rozbił się sam.
Lady Be Good - samolot widmo z Libii
Lotnicy po wylądowaniu dawali sobie sygnały strzałami z broni palnej i flarami, żeby zebrać się w grupę. Zdecydowali się iść na północ, gdzie znajdowali się ludzie. Zakładali, że są 160 km od bazy, a było to ponad 700 kilometrów. Grupa przeszła 130 kilometrów, kiedy podzieliła się. Pięciu pozostało na miejscu, zapewne zbyt słabych, by iść dalej, trzech szło dalej na północ. Ostatni przeszedł jeszcze 42 km. Przetrwali na pustyni osiem dni. Z zapisków z pustyni II pilota, ppor. Roberta Tonera przebrzmiewało jedno straszne zdanie: ''Wszyscy chcą umrzeć''
Lady Be Good - samolot widmo z Libii
Ciała załogi pochowano, natomiast wrak długie lata leżał i niszczał na pustyni. Po części rozebrali go łowcy pamiątek, a po części Amerykanie, którzy wykorzystali zdatne części do innych maszyn. Jednak samoloty, w których owe części zamontowano, miały spore problemy. C-54, na którym zamontowano selsyny z ''Lady Be Good'' musiał wyrzucić ładunek,żeby uniknąć rozbicia. DC-3, na którym zamontowano radiostację - rozbił się w Morzu Śródziemnym. DHC-3, na którym zamontowano podłokietnik z fotela por. Hattona - rozbił się w Zatoce Syrta. Znaleziono tylko kilka elementów wraku. W tym podłokietnik z ''Lady Be Good''.
Lady Be Good - samolot widmo z Libii
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Japońskie balony nad USA

3
Japońskie balony nad USA
Cześć Wszystkim!

W końcu uznałem, że może pora dodać coś od siebie i to moja pierwsza Dzida. Jeśli się spodoba, to mam sporo więcej ciekawostek w temacie historii.

Ostatnia afera z chińskimi balonami nad USA przypomniała mi o podobnej historii z czasów II wojny.

Stany Zjednoczone znajdowały się poza zasięgiem konwencjonalnych środków bojowych państw Osi. Planów i prób było jednak mnóstwo.

Jedną z nich były bomby balonowe, zwane Fu-Go, pierwsza broń interkontynenalna w historii.

W latach 30. Japończycy obserwując zachowanie się balonów na dużych wysokościach zaobserwowali, że te pomimo braku wiatru, mogą się przemieszczać w danym kierunku. Uznali, że istnieją prądy powietrzne, pozwalające na przemieszczanie się balonów na duże odległości. Dzisiaj wiemy, że są to prądy strumieniowe.

W 1943 r. w Japonii rozpoczęto prace nad balonami zdolnymi przenosić bomby. Tak powstała Fu-Go Heiki (dosł. ''Broń balonowa'') - tania i prosta w produkcji.

Podstawą balonu była metalowa obręcz, do której mocowano trzy lub pięć małych bomb zapalających, 32 worki z piaskiem jako balast i wysokościomierze. By balon mógł dotrzeć do USA, musiał utrzymywać się na stałej wysokości. Jeśli zanadto obniżał lot, co odnotowywał wysokościomierz, zrzucał worek z piaskiem. Jeśli za bardzo się wznosił - specjalny wentyl uwalniał część gazu. Czas lotu obliczano na 72 godziny. Po tym czasie i zrzuceniu wszystkich worków z piaskiem, balon miał zrzucić bomby i dokonać samozniszczenia, odpalając lont, który spalał powłokę.

Fu-Go były produkowane z kilku warstw papieru, sklejanego... pastą z ziemniaka. Produkcją balonów zajmowały się głównie japońskie dzieci.

Pierwszy atak balonem Japończycy przeprowadzili 3 listopada 1944 r. Od tego momentu do zakończenia operacji wypuścili  9300 Fu-Go. Założono, że tylko 10 % doleci do USA. Celem Japończyków było wywołanie pożarów lasów w Oregonie i tym samym spowodowanie paniki wśród cywilów.

Balony dolatywały do Stanów i wzbudziły zamieszanie władz. Przede wszystkim nikt nie wiedział co to jest i skąd się wzięło. Nakazano całkowitą cenzurę w mediach, a wszelkie znaleziska miały być natychmiast zabezpieczane. Bardzo obawiano się użycia przez Japończyków broni biologicznej, lub chemicznej. Nie poinformowano ludności cywilnej o zagrożeniu.

Czy Fu-Go doleciały do USA?

Tak! Jeden z nich zrzucił bomby w pobliżu fabryki Boeinga w Seattle - gdyby zrobił to kilkaset metrów dalej, mógłby zapalić ogromne zbiorniki paliwa, znajdujące się przy zakładach.

Inny spadł na linie wysokiego napięcia tamy Bonneville w Oregonie i odciął prąd na kilka dni w okolicy. Pozornie to nic takiego, ale tama zasilała ośrodek naukowy Hanford. W ośrodku tym mieścił się reaktor, wytwarzający pluton do produkcji bomby atomowej. Gdyby reaktor nie miał własnego źródła zasilania, tani japoński balon z papieru, mógłby unicestwić amerykański program atomowy wart miliardy dolarów...

Jedynym wypadkiem śmiertelnym była eksplozja w Bly w Oregonie. 5 maja 1945 r. żona miejscowego pastora i piątka dzieci ze szkółki niedzielnej znalazły balon w lesie podczas pikniku i zaczęły przy nim grzebać, co spowodowało eksplozję i śmierć wszystkich. Po tym wydarzeniu w USA ostrzeżono wreszcie opinię publiczną o Fu-Go. W USA wówczas wybuchła panika, a wojsko, policja i FBI były bombardowane doniesieniami o zaobserwowanych balonach - najczęściej fałszywymi.

Paradoksalnie, Japończycy przestali wypuszczać Fu-Go w kwietniu 1945 r. z braku zauważalnych efektów. Tylko 312 zaobserwowano nad USA, większość spadła do Pacyfiku. Cztery miesiące później wojna się skończyła. Balony jednak nadal są odnajdywane na terytorium USA i Kanady. Ostatni raz - w 2019 roku.

Pozdrawiam i wypierdalam.
Wojnawkolorze
Japońskie balony nad USA
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.13719987869263