Lady Be Good - samolot widmo z Libii
Wiedza
1 r
4
9 listopada 1958 roku brytyjski zespół geologiczny, szukający ropy dla koncernu BP, jadąc po libijskiej pustyni, natknął się na dość niecodzienny widok. Na piasku, 700 km od wybrzeży, sterczał wrak samolotu. Połamany i pogięty wrak amerykańskiego ciężkiego bombowca Consolidated B-24D ''Liberator''. Czasami takie odkrycia się zdarzały na pustyni, zwłaszcza 13 lat po wojnie. Widok był jednak niecodzienny, bo w okolicy nie zgłoszono przypadku rozbicia się samolotu. Do wraku dotarły też inne ekipy.
Mimo tego, że samolot leżał na pustyni przynajmniej kilkanaście lat, był doskonale zachowany. Karabiny maszynowe były sprawne, podobnie, jak radiostacja. W środku wraku porozrzucane były rzeczy osobiste załogi, części, papierosy i konserwy. Znaleziono nawet termos z kawą - nadal zdatną do picia. Jedyne, czego brakowało, to spadochrony i członkowie załogi. Ustalono, że samolot nazywał się ''Lady Be Good'' i pochodził z 376. Grupy Bombowej. Jego 9-osobową załogą przewodził porucznik William J. Hatton. Samolot zaginął podczas nalotu na Neapol 4 kwietnia 1943 r. Załoga była świeża i przybyła do Afryki tydzień wcześniej.
Amerykanie na początku 1960 roku zainteresowali się wrakiem i losami załogi. Rozpoczęto poszukiwania. Brak spadochronów oznaczał, że lotnicy wyskoczyli z maszyny jeszcze w trakcie lotu i prawdopodobnie podjęli wędrówkę na północ. Ustalono prawdopodobną trasę lotu i znaleziono pięć ciał. W maju 1960 r. znaleziono trzy kolejne. Jednego z ciał nigdy nie odnaleziono.
Badania wykazały, że załoga w wyniku burzy piaskowej i błędów w obliczeniach zwyczajnie się zgubiła. Przelecieli nad swoją bazą, po czym zaczęło jej się kończyć paliwo i wyskoczyli z samolotu. W nocy pustynia wydawała im się otwartym morzem i zapewne myśleli, że są u wybrzeży Libii - inaczej staraliby się lądować awaryjnie. Samolot niekontrolowany przez nikogo, rozbił się sam.
Badania wykazały, że załoga w wyniku burzy piaskowej i błędów w obliczeniach zwyczajnie się zgubiła. Przelecieli nad swoją bazą, po czym zaczęło jej się kończyć paliwo i wyskoczyli z samolotu. W nocy pustynia wydawała im się otwartym morzem i zapewne myśleli, że są u wybrzeży Libii - inaczej staraliby się lądować awaryjnie. Samolot niekontrolowany przez nikogo, rozbił się sam.
Lotnicy po wylądowaniu dawali sobie sygnały strzałami z broni palnej i flarami, żeby zebrać się w grupę. Zdecydowali się iść na północ, gdzie znajdowali się ludzie. Zakładali, że są 160 km od bazy, a było to ponad 700 kilometrów. Grupa przeszła 130 kilometrów, kiedy podzieliła się. Pięciu pozostało na miejscu, zapewne zbyt słabych, by iść dalej, trzech szło dalej na północ. Ostatni przeszedł jeszcze 42 km. Przetrwali na pustyni osiem dni. Z zapisków z pustyni II pilota, ppor. Roberta Tonera przebrzmiewało jedno straszne zdanie: ''Wszyscy chcą umrzeć''
Ciała załogi pochowano, natomiast wrak długie lata leżał i niszczał na pustyni. Po części rozebrali go łowcy pamiątek, a po części Amerykanie, którzy wykorzystali zdatne części do innych maszyn. Jednak samoloty, w których owe części zamontowano, miały spore problemy. C-54, na którym zamontowano selsyny z ''Lady Be Good'' musiał wyrzucić ładunek,żeby uniknąć rozbicia. DC-3, na którym zamontowano radiostację - rozbił się w Morzu Śródziemnym. DHC-3, na którym zamontowano podłokietnik z fotela por. Hattona - rozbił się w Zatoce Syrta. Znaleziono tylko kilka elementów wraku. W tym podłokietnik z ''Lady Be Good''.