(WRZUCANE OD KOŃCA, ŻEBY POTEM WISIAŁO PO KOLEI)
Powiem tylko, że wszyscy identyfikowali się jako Ukraińscy Nacjonaliści - część jako ci od UPA i od Bandery. Któregoś wieczoru zabrali nas do Lwowskiego baru 'Kryjówka', o którym mogliście słyszeć jako o lokalnym siedliszczu banderyzmu. Dla mniej obeznanych z tematem - lokal w piwnicy jednej z Lwowskich kamienic, stylizowany na klimaty ludowe ukraińskiej wsi. Przed wejściem do środka trzeba byczkowi, który stoi na bramce krzyknąć 'Slava Ukraini', a on wam odkrzykuje 'Herojam Slava' i was przepuszcza. Oczywiście wnętrze udekorowane jest nie tylko kłosami zboża, ale także i czerwono-czarnymi flagami. Zasada picia w kryjówce jest też stosunkowo prosta - jak chcesz rozmawiać po rosyjsku, to lepiej rozmawiaj po rosyjsku na zewnątrz (Słyszałem od kogoś nawet o zwyczaju gaszenia światła i ‘zabawie’ w polowanie na Moskali – osobiście nie doświadczyłem, ale zdecydowanie brzmi jak coś co pasuje do tego miejsca). My przez cały czas rozmawialiśmy po Polsku i po Angielsku – Reakcją Ukraińskich banderowców z kryjówki było przysiądnięcie się na piwo żeby pogadać, nikt nas nie wyklinał od Lachów i nie zapowiadał drugiego Wołynia.
Z ‘banderowcami’ mieliśmy też zresztą do czynienia na każdym etapie naszej podróży wokół Lwowa. W ramach nakreślenia wam tematu opowiem jedną z naprawdę wielu anegdotek.
Zajeżdżamy do jednej ze wsi i zagadujemy starszą kobietę na ulicy, żeby opowiedzieć w jakiej przyjechaliśmy sprawie i zapytać czy mogłaby nam pomóc. Poszło z górki, bo trafiliśmy na Polkę, zresztą nie jedyną bo struktura etniczna wsi rozkładała sie mniej więcej po równo między Ukraińcami i Polakami. Kobiecina nie mogła się nacieszyć całą sprawą i zaczęła nas kierować do lokalnego sołtysa czy wójta, czy jak go tam zwali miejscowi widząc jak jeździł w starym ursusie pryskać stonkę. Wśród peanów zachwytu wobec naszej małej ‘misji’ zaczęły pojawiać się też i komplementy wobec tegoż przedstawiciela lokalnej władzy – wraz z dość czułym określeniem – ‘Nasz mały lokalny minister polsko-ukraińskiej kultury’. Po nasłuchaniu się poematów na temat tego ile ten człowiek zrobił dla lokalnej polskiej ludności, jak wiele pracy wkłada w to, żeby utrzymać tam polską kulturę, ile im organizuje wspólnych eventów, maratonów przyjaźni polsko-ukraińskiej, pewnym krokiem ruszyliśmy do jego domu – w końcu facet takim aktywistą jest i tak Polaków kocha to nam na pewno pomoże (I rzeczywiście – trochę nam zresztą pomógł ale nie o tym). Pewnie spodziewacie się już gdzie cała historia zmierza : ).
Tak – facet był ‘Banderowcem’. I to nie takim zwykłym banderowcem – ale banderowcem kompletnie ‘popierdolonym’. W przedpokoju kapliczka ku czci bohaterów OUN UPA, czarno-czerwone flagi, chyba z 50 czarnobiałych zdjęć jakiś lokalnych bojowników. A im dalej w las tym ‘lepiej’. W jadalni uraczył nas herbatą z żurawiną, którą piliśmy pod okiem gigantycznego Stefana Bandery patrzącego się na nas z obrazu.
I jak mam takiego człowieka ocenić? Czy zamiast skupiać się na naszym zadaniu powinienem dać się ponieść osobistej ambicji edukacji lokalnej ludności i przeprowadzić dla niego zajęcia w temacie 100 bestialskich metod, jakimi banderowcy mordowali bezbronnych polskich cywili tylko za to, że byli Polakami? Pozostawię to na ten moment jako pytanie otwarte, bo to jeszcze nie koniec historii (wiem, że trochę przeciągam ale obiecuję, że powoli zbliżamy się ku końcowi).
Banderowców widziałem w zasadzie na każdym etapie naszej pracy wokół Lwowa. Czarno-Czerwone flagi dość gęsto powiewały zresztą na cmentarzach, gdzie właśnie chowano pierwszych Ukraińskich żołnierzy, którzy zginęli w Ługandzie i Donbabwe więc był to w ogóle pewnego rodzaju okres ‘zapalny’, który w wielu Ukraińcach budził dość intensywne emocje i rozniecał nastroje nacjonalistyczne, a już na pewno anty-Rosyjskie.