Banderyzm na Ukrainie - Rozwinięcie tematu - Część 2
12 3 1

9
(WRZUCANE OD KOŃCA, ŻEBY POTEM WISIAŁO PO KOLEI)

Powiem tylko, że wszyscy identyfikowali się jako Ukraińscy Nacjonaliści - część jako ci od UPA i od Bandery. Któregoś wieczoru zabrali nas do Lwowskiego baru 'Kryjówka', o którym mogliście słyszeć jako o lokalnym siedliszczu banderyzmu. Dla mniej obeznanych z tematem - lokal w piwnicy jednej z Lwowskich kamienic, stylizowany na klimaty ludowe ukraińskiej wsi. Przed wejściem do środka trzeba byczkowi, który stoi na bramce krzyknąć 'Slava Ukraini', a on wam odkrzykuje 'Herojam Slava' i was przepuszcza. Oczywiście wnętrze udekorowane jest nie tylko kłosami zboża, ale także i czerwono-czarnymi flagami. Zasada picia w kryjówce jest też stosunkowo prosta - jak chcesz rozmawiać po rosyjsku, to lepiej rozmawiaj po rosyjsku na zewnątrz (Słyszałem od kogoś nawet o zwyczaju gaszenia światła i ‘zabawie’ w polowanie na Moskali – osobiście nie doświadczyłem, ale zdecydowanie brzmi jak coś co pasuje do tego miejsca). My przez cały czas rozmawialiśmy po Polsku i po Angielsku – Reakcją Ukraińskich banderowców z kryjówki było przysiądnięcie się na piwo żeby pogadać, nikt nas nie wyklinał od Lachów i nie zapowiadał drugiego Wołynia.

Z ‘banderowcami’ mieliśmy też zresztą do czynienia na każdym etapie naszej podróży wokół Lwowa. W ramach nakreślenia wam tematu opowiem jedną z naprawdę wielu anegdotek.
Zajeżdżamy do jednej ze wsi i zagadujemy starszą kobietę na ulicy, żeby opowiedzieć w jakiej przyjechaliśmy sprawie i zapytać czy mogłaby nam pomóc. Poszło z górki, bo trafiliśmy na Polkę, zresztą nie jedyną bo struktura etniczna wsi rozkładała sie mniej więcej po równo między Ukraińcami i Polakami. Kobiecina nie mogła się nacieszyć całą sprawą i zaczęła nas kierować do lokalnego sołtysa czy wójta, czy jak go tam zwali miejscowi widząc jak jeździł w starym ursusie pryskać stonkę. Wśród peanów zachwytu wobec naszej małej ‘misji’ zaczęły pojawiać się też i komplementy wobec tegoż przedstawiciela lokalnej władzy – wraz z dość czułym określeniem – ‘Nasz mały lokalny minister polsko-ukraińskiej kultury’. Po nasłuchaniu się poematów na temat tego ile ten człowiek zrobił dla lokalnej polskiej ludności, jak wiele pracy wkłada w to, żeby utrzymać tam polską kulturę, ile im organizuje wspólnych eventów, maratonów przyjaźni polsko-ukraińskiej, pewnym krokiem ruszyliśmy do jego domu – w końcu facet takim aktywistą jest i tak Polaków kocha to nam na pewno pomoże (I rzeczywiście – trochę nam zresztą pomógł ale nie o tym). Pewnie spodziewacie się już gdzie cała historia zmierza : ). 

Tak – facet był ‘Banderowcem’. I to nie takim zwykłym banderowcem – ale banderowcem kompletnie ‘popierdolonym’. W przedpokoju kapliczka ku czci bohaterów OUN UPA, czarno-czerwone flagi, chyba z 50 czarnobiałych zdjęć jakiś lokalnych bojowników. A im dalej w las tym ‘lepiej’. W jadalni uraczył nas herbatą z żurawiną, którą piliśmy pod okiem gigantycznego Stefana Bandery patrzącego się na nas z obrazu.

I jak mam takiego człowieka ocenić? Czy zamiast skupiać się na naszym zadaniu powinienem dać się ponieść osobistej ambicji edukacji lokalnej ludności i przeprowadzić dla niego zajęcia w temacie 100 bestialskich metod, jakimi banderowcy mordowali bezbronnych polskich cywili tylko za to, że byli Polakami? Pozostawię to na ten moment jako pytanie otwarte, bo to jeszcze nie koniec historii (wiem, że trochę przeciągam ale obiecuję, że powoli zbliżamy się ku końcowi).

Banderowców widziałem w zasadzie na każdym etapie naszej pracy wokół Lwowa. Czarno-Czerwone flagi dość gęsto powiewały zresztą na cmentarzach, gdzie właśnie chowano pierwszych Ukraińskich żołnierzy, którzy zginęli w Ługandzie i Donbabwe więc był to w ogóle pewnego rodzaju okres ‘zapalny’, który w wielu Ukraińcach budził dość intensywne emocje i rozniecał nastroje nacjonalistyczne, a już na pewno anty-Rosyjskie.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
1000
1000
400
100
+112

Banderyzm na Ukrainie - Rozwinięcie tematu - Część 3
34 8 3

37
(WRZUCANE OD KOŃCA, ŻEBY POTEM WISIAŁO PO KOLEI)

Wielu Banderowców spotkałem też kilka miesięcy później, kiedy na Ukrainę wysłano nas po raz drugi, aby pomóc w przeprowadzeniu prac wykopaliskowych w zlokalizowanych przez nas miejscach pochówku. Najcieplej wspominam banderowców, którzy przez cały dzień kopania w ziemi i wyciągania szczątków żołnierzy Września (tak – udało się nam zidentyfikować jedno duże miejsce pochówku w szczerym polu) przynosili nam wodę i jedzenie. Po pracy zaprosili do siebie do chaty – takiej biedy jak u nich chyba nigdy w życiu nie widziałem (no może nieaktualne po kilku latach mieszkania w Azji, ale w tamtym czasie robiło dość smutne wrażenie). Ci cholernie biedni ludzie częstowali nas wszystkim co mieli najlepsze, odjebali się w stroje ludowe i zafundowali nam jakąś mentalną podróż w czasie o 300 lat wstecz. I tak, u nich w domu też na ścianie wisiała flaga UPA. Tak, mogliśmy z nimi próbować o tym rozmawiać. Ale zaczyna się u mnie pojawiać pewne pytanie – czy każdą relację międzyludzką należy sprowadzać do wystawiania sobie rachunków krzywd i edukacji historycznej?

Wiele osób, którym opowiadałem o moim czasie na Ukrainie pytało się mnie czy ci ludzie po prostu nie wiedzieli o rzezi wołyńskiej. I nie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć. Prawda pewnie jest gdzieś po środku – część z nich nie wiedziało, część z nich coś słyszało (ale pewnie głównie bzdury o polsko-ukraiskich potyczkach na Wołyniu, skażone fałszywym symetryzmem). Część z nich pewnie nawet wiedziało o tym, co banderowcy zrobili Polakom na Wołyniu ale udawało że nie wiedzą. To w zasadzie koniec końców nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Mój wyjazd przekonał mnie, że Ukraiński nacjonalizm i banderyzm istnieją – ale są one wymierzone wyłącznie przeciwko Rosjanom. Ukraińcy stawiają pomniki banderowcom nie dlatego, że są im wdzięczni za ludobójstwo Polaków i czystki etniczne, a za opór przeciwko komunizmowi i moskalom.

Czy w związku z tym uważam, że problemu nie ma, można zamknąć temat i się złapać za ręce? Oczywiście że nie – to jest cholernie trudne zadanie wyedukowania Ukraińskiego społeczeństwa w temacie tego co się na Wołyniu wydarzyło i trzeba podejmować takie próby. Musimy to z Ukraińcami przepracować. Po prostu chciałbym, żeby i w Polskim społeczeństwie była większa swiadomość tego, że Ukraińcy nawet ci z pod czarno-czerwonej flagi nie są dziś naszymi wrogami, a przyjaciółmi z którymi musimy przepracować kurewsko trudny temat ich dziadków morderców. I to nie jest coś co się wydarzy z dnia na dzień. To też nie jest coś do czego powinniśmy sprowadzać każdy aspekt relacji czy to na szczeblu państwowym czy ludzkim.

Trzeba rozmawiać – i my też rozmawialiśmy z naszymi Ukraińskimi wolontariuszami. Z naszym Ukraińskim kierowcą. Ale nie codziennie i przy każdej okazji. A kiedy facet już po godzinach i po zakończeniu dla nas pracy odwiózł nas z własnej inicjatywy na dworzec i na pożegnanie przywiózł nam butelkę koniaku i gorzką czekoladę na zagrychę, żeby nas nauczyć jak się pije w Ukraińskiej armii, nie warunkowaliśmy wypicia z nim kielona tym, czy zdejmie z szyby flagę banderowców.

Dzięki dla wszystkich, którzy dotarli do końca moich wypocin. Życzę wszystkim owocnego rozkładu jazdy w najbliższych dniach i tygodniach. A Bartkowi Chuja do japy. Żegnam się i pa.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
1000
1000
400
100
+196
0.14608287811279