Wiem, że forma pijackich przemyśleń ostatnio podupadła. Wiem, że ostatnio za bardzo daję targać sobą emocjami. Wiem.
Wiem też, że są tacy, którzy lubili ten format (przynajmniej na moim starym koncie).
Może za dużo chlam ostatnio; Czy chleję. Jak kto woli...
Zawsze starałem się poruszać kwestie ważne, dające do myślenia i życiowe. Przyświecało mi bycie pewnego rodzaju filozofem swych czasów... (Wiem jak chujowo to brzmi)
Do puenty, czy, jak ktoś woli, pointy:
Czy istnieje prawdziwa miłość?
Jest to głównie pytanie do dzidówek (Wiem, kurwa, że istniejecie!)
Czy można kogoś poznać i być pewnym - Tak, to jest ta osoba, my się nigdy nie pokłócimy, my się zawsze dogadamy, będzie kolorowo, chuje muje, dzikie węże... - że będzie zawsze dobrze?
Zbędne pierdolenie - zresztą, jak zawsze:
Poznałem ostatnio dziewczynę. Idealna. W każdym calu. Mój typ, mój rodzaj, moje poczucie humoru, sportowe piersi, lekko przy sobie (nie gruba - kształtna), innymi słowy:
Ideał.
No i tu zaczynają się schody.
Poznałem ją przez przyjaciela - gruby, brudny i obleśny typ - ale jest dobrym kumplem, a takich się nie traci.
Na początku spoko, wszystko git, a potem wszystko się wydało... W sensie, jej przeszłość.
Ja nie jestem święty. Nigdy nie byłem. Nawet mogę się pochwalić, że w technikum byłem popularny i z niejednego pieca chleb jadłem.
Ale to był dla mnie szok.
Trójkąt.
Z moim najlepszym przyjacielem.
(Wtedy jeszcze jej nie znałem)
I jakąś tam typiarą.
Nie raz.
Nie dwa.
Całe trzy, jebane, dni...
Pierdolona orgia, alkoholizowanie i kurwa parzenie się jak... zwierzęta...
Nie wiem, co konkretnie do niej czuję, ale wiem, że "coś". Wiem, że sam nie jestem święty, ale kurwa... Niektóre rzeczy mogą człowieka przerosnąć.
Pytam głównie pań (wiem, że istniejecie, mam dowody...), ale i waszego zdania, pedały, jestem ciekaw:
Czy jest sens, tyle o tym myśleć, czy lepiej skupić się na sobie nawzajem i zaangażować?