Ostatnimi czasy sporo natrafiam na wypowiedzi osób samotnych, które sprowokowały mój mózg do pewnych przemyśleń z którymi chciałem się z Wami podzielić. Wszystko to co tutaj napiszę wywodzi się z instytutu chłopskiego rozumu, także nie bierzcie tego za jakiś pewnik.
Moim celem jest dodanie otuchy i hmm.. pewne zapalenie do działania osób dotkniętych samotnością. Mam nadzieję, że komuś będzie się chciało to przeczytać. Zapraszam do rozmowy w komentarzach, czy nawet na privie jeśli masz taką potrzebę (chętnie porozmawiam, ale nie jestem terapeutą, więc prosiłbym o nie przesadzanie)
Jesteś samotny? Jesteś typem człowieka, który woli spokojniejsze zajęcia i kameralne towarzystwo z dala od centrum uwagi? Cóż, pewnie niejeden z Was tak się czuje, włącznie ze mną. Przez wiele lat czułem się w miarę w porządku. Mój wolny czas spędzałem w piwnicy, grając lub oglądając zjebane filmiki w internecie. Myślę, że szkoła dawała mi pewną niewielką dozę w pewnym sensie wymuszonego towarzystwa, która zakrywała problem, którego nie byłem wtedy świadomy. Z czasem zacząłem czuć pustkę, która z czasem się powiększała. Kiedy problem w końcu wyszedł na jaw byłem pełnym fobii znerwicowanym kasztanem z zerowymi umiejętnościami społecznymi. Na szczęście na swojej drodze spotkałem kilku ludzi, którzy pomogli mi stoczyć walkę z demonami i teraz mogę siebie uznać za człowieka, który czuje się dobrze sam ze sobą i ma wystarczające umiejętności społeczne (zdaję sobie sprawę, że samo to dla niektórych czyni mnie wygrywem i macie rację). Niby zwycięstwo, prawda? Otóź nie do końca. Na swojej drodze spotykam sporo ludzi, jednak czuję, że w pewnym sensie do nich nie pasuje, przez co raczej nie buduje z nimi głębokich relacji. Moje życie miłosne również nie istnieje. Fizycznie nie potrafię znaleźć kobiety z którą mógłbym swobodnie rozmawiać (albo ja nudzę je, albo one mnie). Gdzie leży problem? Jestem zjebany? No raczej nie, a już na pewno nie na tyle gdzie mógłbym siebie uznawać za jakiegoś giga dziwaka. A może ludzie/baby to kurwy? Tutaj też muszę was zaskoczyć, ale również nie, choć moje myśli też wędrowały w takie rejony (wszystkie "pigułki" możecie sobie wsadzić w dupe). To gdzie leży problem? Tutaj zaczyna się ciekawa część (przynajmniej dla mnie).
Według mnie ludzi można z grubsza podzielić na dwa typy. Pierwszy typ - społeczny, drugi - aspołeczny. Specjalnie nie podzieliłem ich na introwertyków/ekstrawertyków, bo niestety ludzie nie wiedzą co to określenia w ogóle znaczą, także dla większego zrozumienia będe się trzymał moich typów, które są "czystą kartą". Obie grupy od zawsze żyły razem i się uzupełniały. Społeczni jak sama nazwa wskazuje, zajmowali się głównie relacjami z innymi ludźmi. Aspołeczni byli bardziej zamknięci w sobie (oczywiście nie do końca). Obie grupy miały swoje wady i zalety. Wraz z rozwojem technologii ludzie zaczęli przechylać ten balans. Ostateczny cios przyniosła rzecz, która spowodowała zupełnie odwrotne skutki od zamierzonych. Mówię tu o internecie. To, co miało ostatecznie zjednoczyć ludzi spowodowało ostatecznie ogromną epidemię samotności.
Wraz z rozwojem internetu wiele rzeczy przeniesiono w świat wirtualny. Nie trzeba teraz iść do biblioteki, żeby się czegoś dowiedzieć, nie trzeba się spotkać, żeby pograć w planszówki, nie trzeba wyjść do banku itd. Ludzie "społeczni" na tym zyskali, gdyż internet dla nich stał się narzędziem do rozszerzania siatki znajomych, więc ta "epidemia" ich pominęła. Problemem jest druga grupa. "Aspołeczni" zaczęli stopniowo zaczęli się wycofywać. Wszystko czego potrzebują jest w internecie na wyciągnięcie ręki, więc nie musieli robić czynności, które ich męczą (typu wyjście do biblioteki, na imprezę, do kółka szachowego itd.) Super prawda? Otóż nie. Bardzo chujowo. Z czasem ci ludzie zaczęli zatracać umiejętności społeczne, co już w samo w sobie jest złe. Za tym przyszło wycofanie i samotność.
Według mnie mamy obecnie dwa światy - świat "zewnętrzny", ludzie w nim po prostu żyją, prowadzą interakcje, łączą się w grupy, pary itd. oraz "świat piwniczny", który składa się z tysięcy malutkich podświatów, w którym żyją zwykle nieszczęśliwi, samotni "aspołeczniacy", którzy tylko co jakiś czas wyskakują na moment do świata zewnętrznego, żeby załatwić sprawy niezbędne dla ich egzystencji, po czym wracają do swojego świata. Oczywiście to samo w sobie nie jest złe. W końcu lubimy spędzać część swojego czasu w samotności, prawda? Trudno się nie zgodzić, jednak nawet największy samotnik potrzebuje jakiejś formy kontaktu z innymi, w pewnych momentach ma dość bycia samemu i chce ostatecznie z kimś dzielić swój "podświat". Ta chęć często prowadzi do postanowienia wyjścia "na zewnątrz" celem znalezienia kogoś godnego tej "posady". Niestety to prowadzi do pewnego rodzaju błędnego koła, gdyż po prostu ludzie ze "świata zewnętrznego" nie zawsze są odpowiedni z racji innego podejścia do pewnych spraw. To wszystko prowadzi do pewnego "oszołomienia" i myśli w stylu "ja to jestem dziwny, oni mnie nie rozumieją, chyba wrócę do swojej piwnicy, bo nie mam szans". Gdzie leży problem? Otóż to samo pomyślało kilkaset tysięcy ludzi jednocześnie, a wśród nich jest mnóstwo ludzi, którzy by zrozumieli i chcieliby z wami prowadzić różnego rodzaju interakcje, ale niestety z racji tego, że się poddali nigdy się o sobie nie dowiedzą. Tu przechodzimy do sedna - spaliliśmy mosty między sobą i będziemy samotni dopóki nie zaczniemy ich odbudowywać. Dobrze jest mieć swój mały świat, ale musimy korzystać ze świata zewnętrznego, żeby mieć narzędzia do rozbudowy naszych światów. Twój/twoja wymarzony chłopak/dziewczyna/przyjaciel gdzieś istnieje i czuje to samo co ty, jednak bez mostu nie będziecie mieli szansy się spotkać. W czym to ma niby pomóc? Ja osobiście nie byłem tego świadomy, po prostu myślałem, że jestem dziwny i nie pasuje, więc myślę, że takich ludzi jak ja jest więcej. Co możemy z tym zrobić? Niestety to nie przyjdzie łatwo. Trzeba sobie to uświadomić i być chętnym na poprawę tego stanu. Na pewno będzie to wymagało wyjścia ze strefy komfortu, ale myślę, że naprawdę warto próbować. W końcu... co nam pozostało? Musimy wyjść i spotkać się w "świecie zewnętrznym", po prostu. Im więcej miejsc będziemy odwiedzać, im więcej ludzi poznawać, tym większa będzie nasza szansa na spotkanie kogoś, kto będzie dla nas odpowiedni. Niby banał, nie? Jednak jeśli nie będziemy tego robić to po prostu przepadniemy w zapomnieniu.
Nie wiem w sumie co to jest i miało być. Może jakiś apel, próba wsparcia na duchu? Może trochę samolubna próba krzyknięcia "halo, ja tu jestem, czekam, gdzie wy jesteście?" Nie mam pojęcia. Po prostu poczułem potrzebę, żeby to powiedzieć. Jedno jest pewne. Jeśli jesteś smutny, bo jesteś samotny, miej świadomość, że gdzieś jest taka sama osoba, która potrzebuje ciebie, tak jak ty jej. Może nawet mijasz ją na ulicy kilka razy w tygodniu. Nie jesteś sam. Staraj się pokazać światu zewnętrznemu i nie wstydź się swojej osoby, bo pokazanie prawdziwej twarzy pozwoli przyciągnąć odpowiednich dla siebie ludzi, wychodź ze strefy komfortu, a na pewno pozwoli ci to w końcu wybudować ten most, a im więcej osób sobie to uświadomi, tym prościej będzie dla wszystkich i może w końcu będziemy w stanie wrócić do pierwotnego balansu. Uwierzcie mi, to się opłaca.
Cóż, pojechałem bardzo ogólnikowo. Raz, że chce wywołać dyskusję, dwa, że rozszerzenie wymagałoby napisania jeszcze dłuższego wysrywu, a nie wiem czy w ogóle jest taka potrzeba. Mam jeszcze kilka pomysłów (np. umiejętności społeczne, płeć a samotność, a nawet mogę rozserzyć moją teorię "światów"). Ale to może innym razem, o ile będzie zainteresowanie, sam nie jestem pewny czy nie pierdolę głupot. Miłego dnia, smaczniej kawusi i WYPIERDALAM