Tinder cz.7

28
Dobra, zrobiłem sobie chwilę przerwy od pisania, ale wracamy do gry. Mam nadzieję że nikt nadziei na kolejną część nie stracił, a jak stracił to wcale się nie dziwię, ludziom z internetów nie można ufać.
Na czym to skończyliśmy? Aaa, na zaproszeniu Sylwii na piwo, do takiej śmiesznej knajpy, w której nie raz bywałem i zawsze było sympatycznie, i co najważniejsze, umiarkowanie kameralnie. Miejsce wydawało się być idealne na prowadzenie intymnej rozmowy. Umówiliśmy się w czwartek (z pewnych względów pamiętam co to był za dzień), jakoś był wieczór, dość chłodny. Zamiast piwa piliśmy grzańca, którego zresztą nienawidzę pić, ale stwierdziłem że ze względów towarzyskich wypada pić to samo co osoba płci przeciwnej, sam nie wiem skąd ten pomysł, no ale tak zrobiłem, chuj, nieważne.
Słów kilka dodam jeszcze o lokalu w którym byliśmy. Wtedy kiedy kurwa nie trzeba, to jakieś menelstwo się naszło, i z kulturalnego, kameralnego zrobiła się ordynarna speluna. Żulerstwo, darcie mordy, jeszcze kurwa brakowało żebym przy wejściu dym musiał odgarniać żeby cokolwiek zobaczyć. No ale dobra, zamówiliśmy, pijemy, coś tam rozmawiamy, raczej byliśmy tam krócej niż dłużej, z powodu wspomnianego menelstwa. Jakoś nie mogłem się przemóc żeby zapytać, nie było okazji, czy może mówiąc wprost "zabrakło mi jaj", pewnia ta druga opcja, przegryw jak ja zawsze znajdzie jakieś usprawiedliwienie swojego spierdolenia, żeby zwalić na kogoś winę za swoje chujowe życie. Wyszliśmy, zapronowałem sylwii że ją odprowadzę, tak sobie idziemy, i myślę jakby się do tego zabrać, no kurwa, nie ma jak. I wtedy, w desperackiej próbie znalezienia w sobie odwagi pomyślałem o tym koledze z innego województwa, który gdyby się dowiedział że nie zapytałem o chodzenie, to by mnie wyśmiał, a być może i nawyzywał od pizd. Tego nie mógłbym znieść.
Gdy staneliśmy już pod klatką, zagaiłem w tradycyjny dla siebie sposób: "aaa, bo wiesz, bo mogę się o coś zapytać?". Zapytałem. Czy chciała by być ze mną. Zgodziła się. Ale nie było jak w chujowych komediach romantycznych, nie lizaliśmy się pod jej klatką, i nie zaczął padać deszcz. Wtedy pierwszy raz, w wieku dwudziestu kilku lat ktoś pocałował mnie w usta, kto inny niż mama na dobranoc oczywiście. Chociaż pocałował to za duże słowo. Dotknął moich ust swoimi ustami. Tyle. Jeśli komuś wydaje się jakie to nie jest zajebiste, to was kurwa uświadomię, że nie jest. Po owym "pocałunku" czułem się dokładnie tak samo jak i przed nim. No może serce szybciej waliło, ale innych szczegółów w szczególności co do walenia to nie pamiętam. Takie tam pierdzieluchy. Cały ten chujowy kilkumiesięczny związek był tak samo bylejaki jak początek. Wręcz było dokładnie tak samo jak przed moim pytaniem. Po prostu idąc gdzieś po parku trzymaliśmy się za ręce, a odprowadzając ją do domu, zamiast przytulasa dostawałem buziaka w usta.
Całe życie przed tym wydarzeniem myślałem że posiadanie dziewczyny naprawi wszelkie moje problemy. Chuj prawda. Stwierdziłem wtedy że skoro posiadanie dziewczyny nie naprawia żadnego problemu, to co może naprawić? Osiągnąłem wtedy apogeum mroku. Nie muszę chyba mówić że żadnych seksów też nie było. Brneliśmy tak w tą "miłość" te kilka miesięcy, aż w końcu owa Sylwia powiedziała że to koniec. Było mi wtedy niezmiernie smutno, niemniej jednak gdyby nie ona, to za kilka dni, może tygodni, powiedziałbym to samo. Znowu byłem przegrywem, chociaż nie czułem się tak jakbym kiedykolwiek przestał nim być. Ale podjąłem decyzję, i postanowiłem wrócic do tindera, zacząć zabawę na nowo.
Nie mogę jednak powiedzieć że ten pseudo-związek to stracony czas, o nie. Zobaczyłem jak to wygląda, i z czym to się je. Wiedziałem że nie chcę cnotki niewydymki, jaką była bez wątpienia Sylwia, nabrałem pewności siebie, dowiedziałem się czego chcę, i co mógłbym dać. I z niemałym entuzjazmem ponownie zacząłem "swapowanie". Dzięki za uwagę, do następnego razu, czas wypierdalać.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.6

35
Jedziemy chłopaki z kolejną częścią moich odległych czasowo przygód przegrywa.
Przypomnę, zakończyliśmy kiedy wracałem lekko najebany z obiektem moich zainteresowań - Sylwią, również troszkę zawianą. Szliśmy tak sobie w kierunku przystanku, a ponieważ trochę wypiliśmy to pozwoliłem sobie na więcej, wziąłem ją pod rękę, czasem tu i ówdzie smyrnąłem, ogólnie było mi całkiem miło i przyjemnie, a przyszłość rysowała się w kolorach tęczy LGBT.
No ale tu pojawił się problem. Wsiedliśmy sobie do tramwaju, i zacząłem się zastanawiać, kurwa, jak to się robi. Mam ją spytać, czy mógłbym ją pocałować? Może to jakoś samo wyjdzie jak na jakiś chujowych filmach romantyczno-erotycznych? Może to ona zacznie? Ale skąd wiem że ona coś chce ze mną? Kurwa, wyszła moja spierdolona natura, bo może ona nic nie chce, mi się tylko tak wydaje, niepotrzebnie się napalam, a wrócę do domu i będę wkurwiony? Nie chciałem też pytać czy mogę przejść "krok dalej", bo bałem się odrzucenia, albo wyśmiania, albo nie wiem kurwa, nie wiedziałem czy wogóle pyta się o takie rzeczy? Faktem jest że nigdy, ale to kurwa NIGDY nie pomyślałbym że będę rozważał takie rzeczy, co było samo w sobie zaskakujące, i całkiem przyjemne. Czułem się trochę jak jakiś jebany Chad co to myśli jak tu podejść laskę. Dobra, chuj, jebać to - pomyślałem, i spytam czy mogę. Ale jak mam spytać? Mogę cię pocałować? Mogę cię przytulić? Chcesz być moją dziewczyną? Przypomniałem sobie wszystkie teksty z gimnazjum, i wszystkie teksty na ten temat ze znanego serialu "na wspólnej". Ale każdy wydał mi się żałosny i gimbasiarski (nie wiem czy używa się jeszcze słowa "gimbus", nieważne). Chuj, stwierdziłem że zapytam jakkolwiek, i przynajmniej będę wiedział na czym stoję. Zagaiłem więc nieśmiało:
-Sylwia? A ten, a bo wiesz, a bo tego, a mogę się ciebie coś spytać?
-No jasne anon - odparła
-Bo wiesz, tak sobie myślę
-No co?
-No bo wiesz, bo tak sobie siedzimy w tramwaju
-No siedzimy, i co z tego?
-Bo ja bym chciał spytać, czy wiesz, rozumiesz
Kompletnie nie mogłem się do tego zabrać, i nadal nie wiedziałem jak spytać
-Bo ja chcę spytać czy nadal się będziemy spotykać
-No jasne, będziemy mogli!
Po chwili dotarło do mnie jak chujowe pytanie zadałem. Z samego pytania jak i z odpowiedzi nic kurwa nie wynika, i absolutnie nic nie wnosi. Ale stres był za silny, i już nie miałem ochoty pytać bardziej precyzyjnie. Dojechaliśmy gdzie mieliśmy dojechać, odprowadziłem ją do domu, a gdy i ja wracałem do swojego to myślałem, oj kurwa, myślałem. A nawet nie myślałem że mój mózg ma takie zdolności by prowadzić kilka dialogów równocześnie, i wybierać najlepszy wariant. Ale pod koniec stwiedziłem że i tak się to na chuj nadaje, więc za najlepszą opcję uznałem zapytać mojego kolegę, który przypadkiem był wygrywem, ten sam co zalecił mi założyć koszulę, co okazało się pomysłem, co najmniej, chujowym. Niemniej jednak pewnej znajomości relacji damsko-męskich nie można było mu odmówić, i stanowił dla mnie w tej kwestii większy autorytet niż pierdolenie jakiś randomów w internetach.
Więc zapytałem go jak to mam zrobić, żeby było dobrze, oczywiście porozumiewałem się z nim drogą internetową, kolega bowiem mieszka w innym województwie. Poradził mi żebym zabrał ją gdzieś na piwo czy innego grzańca (był wtedy jakoś listopad-grudzień), a po wszystkim odprowadził pod klatkę, i zapytał wprost, czy chcesz być moją dziewczyną, względnie czy mogę cię pocałować. Kurwa, pamiętam wtedy że samo rozważanie jak mam to zrobić budziło we mnie palpitację serca, i ciężki stres. No ale chuj, stwierdziłem że jak mam realne szanse posiadać prawdziwą dziewczynę to musze to zrobić. Więc zaprosiłem ją na piwo. To tyle na dziś.
Teraz dwie sprawy, sprawa pierwsza, pisanie dialogów idzie mi chujowo, także tego. Sprawa druga, wiem że odeszłem od tematu tindera sensu stricte, ale uznałem że opowiedzenie historii "sylwii" może być ważne dla dalszego toku opowieści o tinderze. Trzymajcie się, teraz już wypierdalam :)
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.5

29
Zacznijmy więc okrągłą piątą część. Musimy pominąć kilka nudnych tinder-randek, które wiele się od poprzednich nie różniły. Ot, kilka mniej lub bardziej pojebanych lasek, głównie studentek, które przyjechały z wioch dechami zabitych 100+km od mojego miasta.
Na temat takich pizza spotkań na których to oczywiście ja płacę (co mówię bez wkurwienia, po prostu taka prawda) wysnułem pewną hipotezę, mianowicie studia i akademik kosztują, a z gówno-pracy przy zamiataniu obierek od ziemniaków nie starcza już na żarcie, zwłaszcza te porządne. I taka laska, znudzona jedzeniem piąty dzień z rzędu parówek z makaronem, tudzież parówek w sosie własnym postanawia coś zmienić w swoim życiu. Tak więc zamiast rzucić te robotę ciecia w fabryce azbestu postanawia to co radziły jej koleżanki - ściąga tindera, i szuka różnych napaleńców, gotowych wydać 50 czy 70 zeta na żarcie, w zamian za możliwość posiedzienia pół godziny w towarzystwie owej wieśniary. Ale to takie moje przemyślenia, chuj, nieważne, ja nie o tym dziś.
Tak więc na ósmym czy dziewiątym spotkaniu poznałem pewną niewiastę z którą znajomość potrwa trochę dłużej. Nieważne jak miała na imię, nazwijmy ją Sylwia. Początek wyglądał klasycznie, żadnych niespodzianek, poszliśmy na pizzę, którą jedliśmy akurat niedaleko podrzędnego lotniska, więc mogliśmy sobie popatrzeć na szybowce, czy chuj wie co. Może w tych samolotach tkwił mój sukces? Kto to może wiedzieć. Faktem jest że po pizzy wsiedliśmy w ten sam autobus, i okazało się że owa Sylwia nie jest klasycznym słoikiem z gminy kacze doły, z powiatu nowognojnickiego, a tutejszą rdzenną mieszkanką mojego wspaniałego osiedla, którego nazwa może sugerować zdradzonego mężczyznę. Mieszkała bardzo blisko mnie, możliwe że nawet bliżej niż ja miałem do kiosku z fajkami, możliwe nawet że wcześniej się wielokrotnie widzieliśmy, nawet tego nie wiedząc. Ale uprzedzając fakty do których wkrótce dojdziemy - wcale kurwa nikt z nas nie doszedł, bo do niczego erotycznego nie doszło, piszę żebyście mnie nie przestali uważać za przegrywa, który wprawdzie starał się wyjść ze strefy spierdolenia ale nie bardzo mu szło.
Gdy już nasze drogi rozeszły się na przystanku rozpoczeliśmy intensywną wymianę zdań na messengerze, co było dla mnie dość niespodziewane albowiem rozmowa przy pizzy jakoś bardzo mocno się nie kleiła. W trakcie tych kilku dni pisania okazało się że Sylwia chodziła do tej samej szkoły co ja, studiuje tam gdzie ja nigdy nie studiowałem, ale za to kupuje w tej biedrze którą zazwyczaj omijałem.
Po kilku dniach umówiliśmy się na nic nie znaczący spacer, a po kilku następnych dniach doszło do kolejnego spaceru, na który, wiele ryzykując, przyniosłem jakieś czekoladki w stylu merci czy inne lindory. Ucieszyła się oczywiście z niespodziewanego prezentu, ale to tyle, nadal na przywitanie było buzi w policzek, a na pożegnanie przytulas. Ale powiem szczerze byłem wtedy o krok od szczęśliwości, bowiem spotykam się z laską, coś tam niby się do siebie zbliżamy, dostaję na powitanie buziaka, no kurwa, żyć, nie umierać.
W końcu po iluś tam spacerach zaprosiła mnie jako, powiedzmy osobę towarzyszącą, na jakieś tam urodziny czy inną stypę swojego kolegi. Oczywiście ochoczo poszedłem na ową imprezę, która odbyła się w lokalu. Kolega i reszta tego grona nawet sympatyczna, ale widać było tą różnicę wieku, która chociaż minimalna to skutecznie ograniczała tematy do rozmowy. Byłem tam najstarszy, ale tylko kilka lat starszy od reszty, a już nie ogarniałem tematów jakiś pierdolonych lol-ów, czy innych zajebanych pato-jutuberów. Ale mimo wszystko było nawet przyjemnie. Popiliśmy, pogadaliśmy, zrobiło się późno, czas było iść do domu.
Jako że mieszkałem niedaleko Sylwii naturalnym było że wracam z nią, a pewna dawka alkoholu jaką obydwoje przyjeliśmy sprawiła że pozwoliłem sobie wziąć ją pod rękę, sporadycznie zachaczając moją dłoń o jej bok, ale co było dalej to następnym razem, trzymajcie się.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.4

20
Kolejna część pięćdziesięciu twarzy piwniczaka jak to ktoś fajnie ujął w komentarzu, zaczynamy.
Od ostatniego, niezbyt udanego dla mnie spotkania minęło trochę czasu, dwa-trzy tygodnie. Jak mówiłem z liczbą par nigdy nie miałem problemu, co 24 godziny (chyba tyle czasu zajmowało odnawianie się tych swapów czy jak to gówno się nazywało) parowało mnie z conajmniej kilkoma laskami. I jak mówiłem, nie myślcie o mnie jak o jakimś chadzie z kwadratową szczeną, ten wątpliwy sukces zawdzięczałem tylko i wyłącznie zdjęciami zrobionymi w odpowiednich miejscach, z odpowiedniej perspektywy, i co najważniejsze robionymi przez odpowiednią osobę. I bynajmniej miejsca w których robione były foty nie były jakimiś hotelami ze złotymi klamkami, tudzież nie były na nich pokazane mercedesy S klasy w AMG, były to miejsca do których każdy może się dostać, ale nie każdemu starczy na to cierpliwości. Dobra, kończy temat moich zdjęć, przejdźmy do rzeczy.
Przed spotkaniem z laską o której wspomniałem pod koniec poprzedniej części udało mi się umówić z jeszcze jedną niewiastą, ale nie będę się mocno rozpisywał na temat tamtego spokania, ot, zjedliśmy pizzę, trochę pogadaliśmy, ale jeszcze więcej pomilczeliśmy, tyle. Jedyny plus tego spotkania to przytulas na pożegnanie, ale nie wiem czy jest się czym chwalić, ani czym podniecać. Do niczego więcej nie doszło, a nasz ostatni kontakt to wiadomość na messengerze o treści coś w stylu "no, dzięki za pizzę, było fajnie, nara".
Opiszę teraz spotkanie które powinno być główną treścią tej części.
Laska z którą udało mi się umówić ciężko nazwać "laską" w klasycznym znaczeniu tego słowa. Przypominała dziewczynę którą większość z was wyobrazi sobie gdy pomyśli słowo "feministka". Rozmiar co najmniej 4XL, jak to mówią w mojej pracy "130+VAT". Morda szpetna, co najmniej tyle kolczyków ile nowych podatków dojebał nam vateusz. Znaczy przepraszam, "danin". Włosy co ciekawe nie były różowe, ale ich blond kolor budził wątpliwości co do ich naturalności. Owa dziewczyna w trakcie spotkania wspomniała że lubi nie tylko facetów, ale zgrabną dupką młodej laski nie pogardzi (serio, może nie słowo w słowo, ale mniej więcej tak powiedziała xd). Było to dla mnie o tyle szokujące że nigdy wcześniej nie miałem bezpośrednio doczynienia z jakąś "osobą" LGBTQWETY+ a tu takie zaskoczenie. Piszę o tym żebyście mieli świadomość jaki przekrój osób można na owym portalu randkowym spotkać. Była też starsza odemnie a przynajmniej tak mówiła. I co najbardziej było w tym wszystkim zaskakujące na wstępie zaznaczyła że za siebie zapłaci.
W swoim umyśle pomyślałem wtedy że skoro jest skora (?) za siebie zapłacić, to te owe spotkanie ze mną ma cele wyłącznie towarzystkie, a nie jak w dwóch poprzednich przypadkach można było wysnuć przypuszczenie że jestem obiektem którego jedynym celem jest płacenie za żarcie i spierdolenie. Także snułem już wizje jak to ciągnie mi lachę gdzieś w ciemnym pokoju, w jakimś wynajętnym przez nią mieszkaniu, bo wspomniała że mieszka sama, co jak na jej wiek, i miasto w którym mieszkam jest dość nietypowe. Nie oceniajcie mnie surowo, że "uuu, posuwał by jakąś jebniętą, paskudną szlorę, co z niego za chłop!". Nie będę udawał przed wami porządnego, jak to duża część przegrywów ma w zwyczaju że co to nie oni, ich trzeba zdobywać xd. Ni chuja, jak pojawia się cień szansy na ruchanie, to się bierze co jest, a nie szuka chuja do dupy. Ale jak możecie się domyśleć tak pięknie to to nie ma.
Wpierdalamy tą pizzę, a głównym tematem rozmowy była dyskryminacja kobiet na rynku pracy (mówiła że pracuje gdzieś w biurze, i facet co robi to samo bierze o połowę więcej niż ona, chuj że mówiła że pracuje conajmniej 10 lat dłużej), albo w telewizji w lokalu leciał jakiś teledysk z p!nk (chyba tak to się pisze), i gadamy od kiedy jej "wspaniałych" utworów możemy słuchać, od 95 czy może 98? Nie wiem czy kiedyś czułem się tak niekomfortowo jak wtedy, z tą pizdą. Na dziś to tyle.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.3

37
No witam po raz wtóry :) Na wstępie zaznaczę że zgodnie z sugestiami będę starał się jeszcze bardziej przeciągać opisy, i napisać tyle części ile zdołam, i tyle na ile moje chujowe zdolności pisarskie pozwolą. I jeszcze wspomnę że wg mnie nie ma hejtu, jest tylko krytyka i jest ona jak najbardziej przeze mnie pożądana, jak u każdej atencyjnej kurwy. I kolejna sprawa, nie jestem jakimś sztywnym chujem (?) więc piszcie co chcecie, napewno się nie obrażę. Dobra, jedziemy dalej z tematem. Więc usiedliśmy, zamówiliśmy pizzę, jakąś chujową, nie pamiętam, pamiętam natomiast że to ja miałem (i byłem) tym płacącym. Czułem też jakbym ją oszukiwał, że na tinderze zajebiste foty, a tu taki wypłosz zza krzaka przychodzi, z ryjem jak czajnik. Tego typu "poczucie winy" nazwijmy to. Pamiętam że czułem się wtedy jak jakiś przegryw który jest coś winien lasce z którą się spotyka. No bo skoro laska zmuszona jest siedzieć z takim kimś no to coś jej się musi należeć w zamian, ja wywnioskowałem że należy się pizza. Od razu mówię że rozmowa się ni chuja nie kleiła. "No to, yyyy, skąd wracasz?" "eee, to może, co wczoraj robiłaś?". No kurwa, nie ma się co dziwić, w wieku 20-kilku lat pierwszy raz spotkałem się z osobą płci przeciwnej, w celach stricte towarzyskich. Dalej było tylko gorzej. Kolega który zalecił mi koszulę wspomniał coś w stylu "jak laska patrzy w telefon to już wiesz że masz przejebane". Jednak dopiero tego wieczora dowiedziałem się co to znaczy że "mam przejebane". Otóż tak sobie siedzimy, jemy, i prawie nic nie mówimy, kiedy ta kurwa oświadcza że "ty, wiesz co, bo koleżanka jakiś wypadek miała, i muszę jechać". Wstała, i poszła. Do mojego umysłu nie dotarło wtedy co to oznacza. Nie byłem na to kłamstwo kompletnie przygotowany. I ci z was co całe życie w piwnicy stwierdzili niech nie myślą że byliby przygotowani. Pomyślałem wtedy, no chuj, trudno, zdarza się. Dojadłem tą resztę pizzy która została, zapłaciłem, i wyszedłem. Dopiero wracając do domu autobusem linii 191, bądź 178 zdałem sobie sprawę że nie ja dymałem tylko byłem dymany. I to przez kurwa laskę. No dupsko zapiekło, a resztki godności znikły wraz z tym incydentem. Teraz oczywiście z perspektywy lat patrzę na to inaczej, i nie myślę o tej co mnie wystawiła inaczej jak o zwykłej kurwie, gotowej za pół pizzy kłamać i głupoty pierdolić. Pewnie jakiemuś chadowi ciągła by lachę w krzakach, za pół perły export, ale chadem nie byłem, i chyba nadal nie jestem. No ale nieważne. Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie na tinderze, taki niezbyt udany początek tej ciekawej, acz kosztownej przygody. Od razu po powrocie do domu napisałem do wspomnianej w niezbyt pochlebnych słowach niewiasty, z pytaniem co się stało wyimaginowanej koleżance, za co oczywiście zostałem usunięty z par (chyba tak to się nazywało). Napisałem w związku z tym na messengerze (w pewnym momencie pisania wymieniliśmy się realnymi nazwiskami, co nie jest specjalnie dziwne, to info dla tych co nie korzystają, a tylko im kolega opowiada), ale na messengerze też mnie zablokowała. Nie mogłem tego kilka dni przeboleć, dupa piekła strasznie. Ale później przyszło ukojenie. Stwierdziłem że, jak to mówią, pierwsze koty za płoty, udowodniłem że na tinderze można się z kimś spotkać w realu (już nie patrząc na przebieg tego spotkania). Pomyślałem że pierwszy raz był chujowy, ale przynajmniej wiem "z czym to się je". Już żadnych pierdolonych czarnych koszul, żadnych stresów jak to wygląda, i jak to się robi, już teraz musi być lepiej. I po tych kilku dniach "doła" zacząłem od nowa szukać swojej randki. Nie liczyłem jednak że zarucham, o nie! Ani nawet o lizanku nie marzyłem. To pierwsze spotkanie obniżyło moje oczekiwania do niskich wartości, bliskich zeru. Liczyłem że przynajmniej rozmowa się choć trochę będzie kleiła, i że może na pożegnanie dostanę jakiegoś przytulaska, lub buzi w policzek. Nie musiałem długo czekać by sprawdzić swoje teorie. Wiele czasu nie minęło, i umawiałem się z następną laską, tym razem zdrowo jebniętą.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.2

21
No, ciąg dalszy kiedyś musiał nastąpić :) Jak mówiłem zdarzało się że laski same pisały, ale to raczej wyjątki od reguły niż reguła. Ale przejdźmy dalej, do spotkań :) Nie będę opisywał każdego, za dużo ich, i były względnie do siebie podobne, opiszę tylko kilka spotkań które z jakichś względów szczególnie mi zapadły w pamięć. Później też opiszę kilka moich pomysłów na spotkania które realizowałem, i z jakimi wadami i zaletami się wiążą. Co do spotkań, nim pierwszy raz spotkałem się z jakąś laską z tindera, minął pewnie z miesiąc, może dwa. Jak wspominałem na początku szło mi chujowo, później po pojawieniu się fot, i opisu było już DUUUŻO lepiej, uważam że jakieś 2/3 sukcesu to dobre foty, a reszta to umiejętności opowiadania chujowych żartów w formie tekstowej, żeby wyjść na bardziej luzackiego. Swego czasu bardzo lubiłem stand'up, i udało mi się kilka stand'upowych żartów przerobić na formę tekstową, i wydawały mi się całkiem zabawne, także tutaj też upatruję przyczynę tego że jakoś mi na tym chujowym portalu randkowym szło. Z pierwszą laską z jaką się spotkałem było podobnie, z tego co pamiętam oczywiście. Pisałem te chujowe żarty, opowiadałem o swojej pracy (która jest dość specyficzna ze względu na towarzystwo tam pracujące, ale o tym może kiedy indziej), pisząc o pracy starałem się oczywiście opisać ją by brzmiała jak najciekawiej i jak najbardziej intrygująco (coś jak pracownik monopolowego który pracuje przy płynnym złocie), no i jakoś w ten sposób doszedłem (?) z ową dziewczyną do momentu że postanowiliśmy się spotkać. Nie pamiętam z czyjej strony wyszedł ten pomysł ale to nieważne. Umówiliśmy się w amerykańskiej sieci pizzerii, powiązanej z pewną siecią restauracji specjalizującej się w serwowaniu kurczaków na 1000 sposobów. W momencie jak ustaliliśmy gdzie i kiedy pojawił się pierwszy problem, moje spierdolenie. Wcześniej zdażyło mi się wyjśc gdzieś z dziewczyną, ale nigdy w celach stricte towarzyskich. A to weź mi pomóż w lekcjach, a to weź zainstaluj windowsa (bez żadnych podtekstów niestety), a to chodź ze mną do kościoła bo jakieś roraty czy inne święcenia. A do knajpy? Na głupiego kebaba? Nigdy. Jakoś tak jednak się złożyło że dużo gadam, nawet momentami mądrze, lub śmiesznie, toteż niektórzy moi znajomi uważali mnie nawet za względnie przebojowego jak to się mówi. Postanowiłem skontaktować się moim znajomym, który w sprawach "damsko-męskich" miał dużo większe doświadczenie niż ja, więc uznałem że może mi pomóc. Wstyd było jednak przyznać że to spotkanie z tindera, więc powiedziałem mu że idę na "normalną" randkę (później dowiecie się że tinder nie ma nic wspólnego z randkowaniem). Zalecił mi kupienie kwiatów, założenie koszuli. Kurwa, jak o tym teraz myślę to nie wiem czy można się bardziej skompromitować. Gdy przypomnę sobie o tym idąc spać, to już chuj, pół nocy nieprzespane. Na szczęście zrezygnowałem z kwiatów, ale czarną koszulę założyłem. Pamiętam zimno było wtedy jak skurwysyn, mógł być luty, może marzec, jakoś wieczór, ciemno już było. Oczywiście jak to ja przyjechałem na spotkanie autobusem (auta wtedy nie miałem, nawet prawka) z dobre pół godziny wcześniej. Najgorsze wtedy było to że człowiek zastanawia się "wystawi mnie czy nie?", bo wiecie, może się okazać że cały ten tinder to jakieś jaja, mało tego, całe te "randkowanie" to mit, albo coś co jest kompletnie niedostępne dla spierdolin jak ja. No ale, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu przed wejściem do całej tej pseudo-restaracji pierdolonej czekała dziewczyna, pasowała do opisu, a nawet gdy dostałem od niej wiadomość to udało mi się zobaczyć w jej ręce telefon (tak, skitrałem się gdzieś za drzewem czy przystankiem, i patrzyłem czy ktoś przyszedł xd). No i co, podszedłem, powiedziałem cześć próbując wyjśc na w miarę normalnego. Następnie weszliśmy do środka, zamówiliśmy pizzę, a co było dalej to powiem następnym razem. Piszę tak w częściach ze względu na limit znaków także proszę się nie czepiać. No, do następnego razu, i wypierdalam :)
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.11069512367249