Tinder cz.7
2 l
28
Dobra, zrobiłem sobie chwilę przerwy od pisania, ale wracamy do gry. Mam nadzieję że nikt nadziei na kolejną część nie stracił, a jak stracił to wcale się nie dziwię, ludziom z internetów nie można ufać.
Na czym to skończyliśmy? Aaa, na zaproszeniu Sylwii na piwo, do takiej śmiesznej knajpy, w której nie raz bywałem i zawsze było sympatycznie, i co najważniejsze, umiarkowanie kameralnie. Miejsce wydawało się być idealne na prowadzenie intymnej rozmowy. Umówiliśmy się w czwartek (z pewnych względów pamiętam co to był za dzień), jakoś był wieczór, dość chłodny. Zamiast piwa piliśmy grzańca, którego zresztą nienawidzę pić, ale stwierdziłem że ze względów towarzyskich wypada pić to samo co osoba płci przeciwnej, sam nie wiem skąd ten pomysł, no ale tak zrobiłem, chuj, nieważne.
Słów kilka dodam jeszcze o lokalu w którym byliśmy. Wtedy kiedy kurwa nie trzeba, to jakieś menelstwo się naszło, i z kulturalnego, kameralnego zrobiła się ordynarna speluna. Żulerstwo, darcie mordy, jeszcze kurwa brakowało żebym przy wejściu dym musiał odgarniać żeby cokolwiek zobaczyć. No ale dobra, zamówiliśmy, pijemy, coś tam rozmawiamy, raczej byliśmy tam krócej niż dłużej, z powodu wspomnianego menelstwa. Jakoś nie mogłem się przemóc żeby zapytać, nie było okazji, czy może mówiąc wprost "zabrakło mi jaj", pewnia ta druga opcja, przegryw jak ja zawsze znajdzie jakieś usprawiedliwienie swojego spierdolenia, żeby zwalić na kogoś winę za swoje chujowe życie. Wyszliśmy, zapronowałem sylwii że ją odprowadzę, tak sobie idziemy, i myślę jakby się do tego zabrać, no kurwa, nie ma jak. I wtedy, w desperackiej próbie znalezienia w sobie odwagi pomyślałem o tym koledze z innego województwa, który gdyby się dowiedział że nie zapytałem o chodzenie, to by mnie wyśmiał, a być może i nawyzywał od pizd. Tego nie mógłbym znieść.
Gdy staneliśmy już pod klatką, zagaiłem w tradycyjny dla siebie sposób: "aaa, bo wiesz, bo mogę się o coś zapytać?". Zapytałem. Czy chciała by być ze mną. Zgodziła się. Ale nie było jak w chujowych komediach romantycznych, nie lizaliśmy się pod jej klatką, i nie zaczął padać deszcz. Wtedy pierwszy raz, w wieku dwudziestu kilku lat ktoś pocałował mnie w usta, kto inny niż mama na dobranoc oczywiście. Chociaż pocałował to za duże słowo. Dotknął moich ust swoimi ustami. Tyle. Jeśli komuś wydaje się jakie to nie jest zajebiste, to was kurwa uświadomię, że nie jest. Po owym "pocałunku" czułem się dokładnie tak samo jak i przed nim. No może serce szybciej waliło, ale innych szczegółów w szczególności co do walenia to nie pamiętam. Takie tam pierdzieluchy. Cały ten chujowy kilkumiesięczny związek był tak samo bylejaki jak początek. Wręcz było dokładnie tak samo jak przed moim pytaniem. Po prostu idąc gdzieś po parku trzymaliśmy się za ręce, a odprowadzając ją do domu, zamiast przytulasa dostawałem buziaka w usta.
Całe życie przed tym wydarzeniem myślałem że posiadanie dziewczyny naprawi wszelkie moje problemy. Chuj prawda. Stwierdziłem wtedy że skoro posiadanie dziewczyny nie naprawia żadnego problemu, to co może naprawić? Osiągnąłem wtedy apogeum mroku. Nie muszę chyba mówić że żadnych seksów też nie było. Brneliśmy tak w tą "miłość" te kilka miesięcy, aż w końcu owa Sylwia powiedziała że to koniec. Było mi wtedy niezmiernie smutno, niemniej jednak gdyby nie ona, to za kilka dni, może tygodni, powiedziałbym to samo. Znowu byłem przegrywem, chociaż nie czułem się tak jakbym kiedykolwiek przestał nim być. Ale podjąłem decyzję, i postanowiłem wrócic do tindera, zacząć zabawę na nowo.
Nie mogę jednak powiedzieć że ten pseudo-związek to stracony czas, o nie. Zobaczyłem jak to wygląda, i z czym to się je. Wiedziałem że nie chcę cnotki niewydymki, jaką była bez wątpienia Sylwia, nabrałem pewności siebie, dowiedziałem się czego chcę, i co mógłbym dać. I z niemałym entuzjazmem ponownie zacząłem "swapowanie". Dzięki za uwagę, do następnego razu, czas wypierdalać.
Na czym to skończyliśmy? Aaa, na zaproszeniu Sylwii na piwo, do takiej śmiesznej knajpy, w której nie raz bywałem i zawsze było sympatycznie, i co najważniejsze, umiarkowanie kameralnie. Miejsce wydawało się być idealne na prowadzenie intymnej rozmowy. Umówiliśmy się w czwartek (z pewnych względów pamiętam co to był za dzień), jakoś był wieczór, dość chłodny. Zamiast piwa piliśmy grzańca, którego zresztą nienawidzę pić, ale stwierdziłem że ze względów towarzyskich wypada pić to samo co osoba płci przeciwnej, sam nie wiem skąd ten pomysł, no ale tak zrobiłem, chuj, nieważne.
Słów kilka dodam jeszcze o lokalu w którym byliśmy. Wtedy kiedy kurwa nie trzeba, to jakieś menelstwo się naszło, i z kulturalnego, kameralnego zrobiła się ordynarna speluna. Żulerstwo, darcie mordy, jeszcze kurwa brakowało żebym przy wejściu dym musiał odgarniać żeby cokolwiek zobaczyć. No ale dobra, zamówiliśmy, pijemy, coś tam rozmawiamy, raczej byliśmy tam krócej niż dłużej, z powodu wspomnianego menelstwa. Jakoś nie mogłem się przemóc żeby zapytać, nie było okazji, czy może mówiąc wprost "zabrakło mi jaj", pewnia ta druga opcja, przegryw jak ja zawsze znajdzie jakieś usprawiedliwienie swojego spierdolenia, żeby zwalić na kogoś winę za swoje chujowe życie. Wyszliśmy, zapronowałem sylwii że ją odprowadzę, tak sobie idziemy, i myślę jakby się do tego zabrać, no kurwa, nie ma jak. I wtedy, w desperackiej próbie znalezienia w sobie odwagi pomyślałem o tym koledze z innego województwa, który gdyby się dowiedział że nie zapytałem o chodzenie, to by mnie wyśmiał, a być może i nawyzywał od pizd. Tego nie mógłbym znieść.
Gdy staneliśmy już pod klatką, zagaiłem w tradycyjny dla siebie sposób: "aaa, bo wiesz, bo mogę się o coś zapytać?". Zapytałem. Czy chciała by być ze mną. Zgodziła się. Ale nie było jak w chujowych komediach romantycznych, nie lizaliśmy się pod jej klatką, i nie zaczął padać deszcz. Wtedy pierwszy raz, w wieku dwudziestu kilku lat ktoś pocałował mnie w usta, kto inny niż mama na dobranoc oczywiście. Chociaż pocałował to za duże słowo. Dotknął moich ust swoimi ustami. Tyle. Jeśli komuś wydaje się jakie to nie jest zajebiste, to was kurwa uświadomię, że nie jest. Po owym "pocałunku" czułem się dokładnie tak samo jak i przed nim. No może serce szybciej waliło, ale innych szczegółów w szczególności co do walenia to nie pamiętam. Takie tam pierdzieluchy. Cały ten chujowy kilkumiesięczny związek był tak samo bylejaki jak początek. Wręcz było dokładnie tak samo jak przed moim pytaniem. Po prostu idąc gdzieś po parku trzymaliśmy się za ręce, a odprowadzając ją do domu, zamiast przytulasa dostawałem buziaka w usta.
Całe życie przed tym wydarzeniem myślałem że posiadanie dziewczyny naprawi wszelkie moje problemy. Chuj prawda. Stwierdziłem wtedy że skoro posiadanie dziewczyny nie naprawia żadnego problemu, to co może naprawić? Osiągnąłem wtedy apogeum mroku. Nie muszę chyba mówić że żadnych seksów też nie było. Brneliśmy tak w tą "miłość" te kilka miesięcy, aż w końcu owa Sylwia powiedziała że to koniec. Było mi wtedy niezmiernie smutno, niemniej jednak gdyby nie ona, to za kilka dni, może tygodni, powiedziałbym to samo. Znowu byłem przegrywem, chociaż nie czułem się tak jakbym kiedykolwiek przestał nim być. Ale podjąłem decyzję, i postanowiłem wrócic do tindera, zacząć zabawę na nowo.
Nie mogę jednak powiedzieć że ten pseudo-związek to stracony czas, o nie. Zobaczyłem jak to wygląda, i z czym to się je. Wiedziałem że nie chcę cnotki niewydymki, jaką była bez wątpienia Sylwia, nabrałem pewności siebie, dowiedziałem się czego chcę, i co mógłbym dać. I z niemałym entuzjazmem ponownie zacząłem "swapowanie". Dzięki za uwagę, do następnego razu, czas wypierdalać.