Biznesmen wraca z biura do willi swoim merolem S600.
Nagle stwierdził, że pojedzie boczną powiatówką drogą żeby nowe oponki sprawdzić.
Leci 130, myk, myk łyka te zakręty... 150, 160...śmiga dobrze wśród pól.
Nagle robi taki dłuuuugi zakręt przy 150, i nagle....
z za zakrętu wyłania się w ułamku sekundy furmanka z woźnicą....
JEB...
Merc wylatuje w pole kukurydzy, dachowanie trzy razy...
Facet się ocknął po chwili, wygramolił się z wraku, patrzy i nie wierzy że jest cały.
Biegnie po śladach dachowania na drogę...
Patrzy - furmanka rozwalona w drzazgi, koń leży na asfalcie i wierzga kopytami.
Szkoda mu się zrobiło zwierzaka, więc rozejrzał się i znalazł siekierę wśród tych desek z furmanki.
Podchodzi do tego konia i go JEB, JEB, JEB w łeb.
Koń przestał wierzgać.
Wytarł czoło, ale patrzy że koło drogi leży woźnica oparty o drzewo, z urwaną nogą...
Podchodzi do niego z zakrwawioną siekierą, a woźnica zasłania tego kikuta sianem i patykami i mówi:
NAWET MNIE QRWA NIE DRASNEŁO!